Pani z Pruszkowa nie odpisała mi na SMS, w którym zapytała,, czy nadal chce kotka, zadzwonię do niej jeszcze, ale boję się, że się rozmyśliła...
Wczoraj wieczorem natomiast dowiedziałam się o przykrej sprawie.
Pani Emilka powiedziała mi, że wczoraj, do tej czwórki małych ktoś chyba pdrzócił chorego kotka, biało-czarnego i jest ich teraz pięć. Podobno w ciągu dnia widziała go pani Ewa, kot wyglądał źle, jakby zdychał. Chciała go zabrać do weta, żeby się nie męczył i uśpić, ale gdzieś uciekł.
Wieczorem, pani E. widziała go w stadku dymków, jak pchał się do jedzenia i coś tam pociumkał, ale po futerku, wilgotnym przy dupce, można było sądzić, że mały ma biegunkę. Trochę mnie to nie dziwi, zważywszy, że wszyscy tam dają kotom mleko i nie dają sobie wytłumaczyć, że mleko nie jest dla kotów. Mają mnie za dziwaczkę. Szkoda mi kota, boję się też, że zarazi inne...
Wczoraj pokłóciłam się z mężem, bo wróciłam do tematu wzięcia kotków na tymczas..., bo ich matka ma chyba rujkę. Oczywiście, jak wrócę z wakacji, po 25-tym. Skończyło się na tym, że oboje się na siebie obraziliśmy i nie mogę wziąć kotów. Mąż powiedział, że ma dość w domu kłaków, żwirku i misek w kuchni, że się nie zgadza na więcej kotów i że nie ma gwarancji, że koty będą szukały domu tydzień, a nie np. 2-miesiące. Nie rozumiem się z nim w tej kwestii i chyba wogóle nie powinnam już do tego tematu wracać...
Boję się o te koty
