
Filuta dieta wygladała dzis tak:
Przyszedl o 17-stej wrąbąl poł puszki hillsa, poleciał. Wrocil o 21-szej drugie pól wrąbał i wyszedl. Za sekubdę mąż patrzy a on w ogrodzie myszkę je! Czyli przyniósł myszkę, zobaczył co w stołowce dają, stwierdzil, ze da się to jesć ale nie jest to to, co koty lubią najbardziej i sam dopełnie swoja diete. Mam tylko nadzieję, ze to u niego bedzie jakis stan zapalny i da sie wyleczyc,. Na diety nerkowe w jego wydaniu nie ma co liczyc
I tak jakos mnie naszło refleksyjnie. Dwa lata temu moj Antos mial chore nerki. Pamietam koszmary dietowe, pamietam blagalne oczy Antosia o kawał miesa. Pamietam jak cierpial z tego powodu bo byl wyjatkowo miesozerny mimo ze jadal tez sucha karme czy puszki ale mieso to bylo to co Antos lubił. Dwa, trzy razy w tygodniu, smietanka tez lubil bardzo. Pamietam jak chudł jak bylo coraz gorzej. Jego błagalny wzrok w kuchni, wbijanie mi pazurow w nogę aby dostać sie do miesa, jego stres i moj.
Pamietam jak dorwał myszkę w ogrodzie(pewnie Filut przyniosł) i jak ja w locie zjadl warcząc strasznie-nigdy nie warczał! Pamietam jak w desperacji juz ciezko chory, chudy jak pień, cudem wydostal sie poza nasz ogrod( byl kalką)-chyba sam chcial upolować poprstu cos konkretnego. I tak sobie ciagle mysle, czy mamy prawo tak sztucznie przedluzac zycie. Z jednej strony karma, kroplowki leczą a z drugiej strony stres, niemoznosci jedzenia tego co lubia, przeciez dobija nerki

Błedne koło. To tak off topik.