No to dla Budusia cd kociakowej opowieści. Było o porankach, a teraz o wieczorach, a dokładniej nocach.
Ponieważ (nie wiem dlaczego) najlepsza pora do zabaw nadchodzi, kiedy gaszę światło i padam na nos, więc wczoraj postanowiłam te półdiablęta, tych zabójców snu przechytrzyć

Dla jasności rezydenci jako koty kulturalne i doceniające wartość życia ( wszystko wytrzymam oprócz przeszkadzania w spaniu, zasypianiu itp) w momencie zgaszenia światła oprócz mruczenia nie wydają, nie powodują i co tam jeszcze nie żadnych dźwięków (miałam szczęścia i na ochotnika z niego zrezygnowałam). Wracając do tematu - jako tzw homo sapiens postanowiłam załatwić dużo mniej inteligentne tałatajstwo (kretynka ostatnia nie wzięła pod uwagę, że u kociaków IQ się sumuje) i pomomo, że padałam na nos postanowiłam odczekać, aż towarzystwo zmęczy się solidnie i zaśnie jak na przyzwoite koty przystało

Zapałeczka w jedno oko, zapałeczka w drugie i jakoś wytrzymałam

Zasnęło jedno, potem drugi, potem trzecie itd. Jakby nie patrzył, człowiek od kota inteligentniejszy, a co dopiero ja (inteligentna wybitnie ha ha ha). Wygrałam. Z dziką radością umościłam się w łóżku. Antek jako kot "kołysankowy" umościł się obok. Blusik jako kot "przygłowny" również i rozpoczęły się wieszorne mrułanki (czy jak je tam nazwać można). Cała usatysfakcjonowana zaczęłam zasypiać i .......
no ok każdemu może się zachcieć do kuwety

(tunel do Chin kopie czy co?), zero nerwów. No trudno walenioe talerzem o kafelki też moją winą - mogłam dać plastikowe miski, a potem towarzystwo znalazło plastikową siatkę, a potem drugą, a potem sprawdziło działanie siły grawitacji na podstawie dzbanka z wodą, a potem .................... chciałam towarzystwo na wolność wypuścić, a potem ................. dobrze, że są książki, a potem ............... towarzystwo zasnęło, a ja w końcu też
