» Czw cze 28, 2007 10:42
Czar siódmego pióra
Kiedy wróciliśmy na salę okazało się, że to wszystko trwało bardzo, bardzo długo, a najdziwniejsze dla mnie było to, że tyle czasu wytrzymaliśmy bez gadania i kręcenia się, i nawet Bastek, który w dowcipkowaniu miał u mnie miejsce ex-equo razem z Artkiem siedział cichy i poważny.
Pomyślałem sobie wtedy, że to chyba jest dlatego, że jesteśmy świadkami życia, które budziło się na naszych oczach i na naszych oczach miało się zakończyć.
Kwiat rozkwitł, dopaliły się pochodnie, i kiedy opuszczaliśmy oranżerię niebo nad miastem jaśniało – nigdy dotąd nie widziałem nieba o świcie, szaro-błękitnego, z różowymi pasmami cienkich, jak pióra chmur. I nawet gwiazdę, srebrno-różową wiszącą tuż nad horyzontem widziałem po raz pierwszy.
A przecież tyle nocy, kiedy rodzicom wydawało się, że grzecznie śpię, zarwałem grając na komputerze , nie mając pojęcia, co dzieje się za oknami...
Podczas naszej nieobecności na sali wydarzyło się sporo – zmieniono naszą pościel i łóżka pachniały prawie tak jak w domu przed świętami, a na stoliku w rogu sali ktoś postawił klatkę z maleńką, białą myszką.
Pomyślałem sobie, że na pewno był tu braciszek, bo komu innemu taki pomysł mógł przyjść do głowy ? drugim takim szaleńcem był zdecydowanie TDF, ale przecież cały czas był z nami w oranżerii i trzymał za rękę Siostrę Pączek.
W klatce było kolorowe kółko do biegania, i malutki, drewniany domek, i dwie miseczki, a podłogę wyściełały pachnące, drewniane wiórki.
Rzecz jasna Bastek, Szymek i Wiewiór od razu pokłócili się o to, jak mysz powinna mieć na imię i dopiero Siostra Pączek rozsądziła spór, i pomimo, że była strasznie śpiąca i ziewała raz po raz napisała wszystkie propozycje na karteczkach, karteczki zwinęła i wrzuciła do czapki TDF-a i zawołała osobę neutralną, „sierotkę”, jak to określiła, w postaci Brodacza, który jeszcze nie zdążył wyjść do domu.
Brodacz wyciągnął kartkę, a Siostra Pączek kazała mu rozwinąć ją.
Zamarliśmy w oczekiwaniu.
Brodacz rozwinął papierek, spojrzał na niego i trwało dobrą chwilę zanim odezwał się.
- Yul – odczytał lekko drżącym głosem.
A potem podszedł do nas stojących przy Siostrze Pączek i objął nas ramionami.
- Dziękuję, chłopaki – powiedział i wyszedł.
Staliśmy jak porażeni.
- Ty durniu ! – wrzasnął Bastek i rzucił się z pięściami na Wiewióra. – Ty ruda świnio !
Upadli na podłogę, sczepieni ze sobą zupełnie jak Adi i Sebo na przystani.
- Przestańcie w tej chwili ! – zawołała Siostra Pączek próbując ich rozdzielić i dopiero TDF chwycił jednego i drugiego za piżamy i przytrzymał, dopóki im nie przeszło.
- Nie wiedziałem ! Nie wiedziałem ! – piszczał Wiewiór, a TDF postawił go na ziemi obok łóżka.
A potem rzucił na łóżko Bastka a sam usiadł na fotelu.
- Myślę, że nic takiego się nie stało – powiedział. – Wiewiór...to znaczy się, Krzysiek, nie wiedział, a ty, Bastek, nie musisz od razu stosować metod siłowych.
- A..ale Brodacz ....? – zapytał Szymek zupełnie zielony na twarzy, jakby miał za chwile zwymiotować.
TDF spojrzał na niego tak, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
- Co Brodacz ? – zapytał. – Jeśli powiedział „dziękuję” to znaczy, że wszystko jest w porządku.
Wiewiór i Bastek popatrzyli na siebie spode łba.
- No, a teraz podać sobie ręce i marsz do łóżek- powiedział TDF głosem nie znoszącym sprzeciwu i odwrócił się do Siostry Pączek. – Zostanę dzisiaj za ciebie – powiedział zupełnie innym tonem, a Siostra Pączek zarumieniła się, zupełnie jak mała dziewczynka.
Bastek wrócił do łózka i odwrócił się do ściany. Szymek uznał, że już nic więcej ciekawego się nie wydarzy, a Wiewiór, jakby nigdy nic przylazł do mnie i rozsiadł się na brzegu łóżka.
- No, kurdę, - zaczął – no, ja nic nie wiedziałem...Opowiadali mi, że Yul to był fajny gość i...ja chciałem na pamiątkę, żeby dalej żył.
Nie powiedziałem słowa.
- No, Maślak, - nudził Wiewiór – no, otwórz oczy, no, powiedz coś...
- COŚ – powiedziałem, bo w mgnieniu oka przypomniałem sobie podobną ripostę Yula.
Ale Wiewiór ani myślał iść do diabła.
I, co gorsza, popadł w jakiś wrednie płaczliwy ton.
- No dobra – dałem za wygraną i usiadłem na łóżku – Nie wiedziałeś, Brodacz się nie obraził. Jest w porządku. A teraz paciorek, siku i spać.
Wiewiór jeszcze trochę posmarkał, trochę poprzepraszał niewiadomo kogo, bo wszyscy, prócz mnie i myszy już spali i zrobiło się całkiem cicho..
Było tak cicho, że słyszałem delikatne skrobanie mysich łapek i odgłos ząbków trących o coś szeleszczącego. Podniosłem głowę.
Sprytna mysz jakoś wydostała się z klatki , przegryzła torebkę z kocimi chrupami, które Siostra Pączek trzymała dla lokatora szpitalnej kotłowni, i najnormalniej w świecie wsuwał kocie żarcie błyskając czarnymi , maleńkimi jak paciorki oczkami.
I w tej właśnie chwili na salę weszła pani psycholog. Wyglądała tak, jakby przed chwilą ktoś wyjął ją z pudełka – nienagannie ułożone loczki, każdy na swoim miejscu, biała bluzeczka i opięte na pupie dżinsy.
Widać miała jakiś dodatkowy zmysł i z mety wyczuła, że nie śpię, bo pomaszerowała prosto do mojego łóżka i zapytała, jak było.
„ Trzeba było iść z nami” odpowiedziałem w myśli, a zamiast tego wygłosiłem zdanie, jakie od dłuższej chwili tłukło mi się pod czaszką :
- To było jak alegoria ludzkiego życia – mgnienie oka i wieczność.
Rzecz jasna, nie była to moja myśl, po prostu siostra Pączek szepnęła coś takiego na ucho TDF-owi, kiedy opuszczaliśmy oranżerię.
-Ach ! – wyrwało się pani psycholog i wsunęła rękę do kieszeni fartucha, w której trzymała służbowy notes. Ale zamiast wyjść na korytarz wydała nagle przerazliwy pisk i jednym susem znalazła się na krześle
Rozejrzałem się po sali i przyszło mi do głowy, że gdybym był na jej miejscu zrobiłbym dokładnie to samo.
Myszy nigdy specjalnie się nie bałem, ale ta byłą wielkości kota, i przemknęło mi przez myśl, że widać chrupy tak podziałały.
- Spokojnie, to tylko ja – powiedziała mysz i strzepnęła z wąsików okruszki. – Proszę zejść z krzesła i zacząć zachowywać się normalnie....odzyskać kontrolę...choć w sytuacji stresowej może być to niezmiernie trudne. Traumatyczne doświadczenia nabyte na tym oddziale z pewnością nie ułatwiają pani życia, ale ostatecznie, każdy z nas ma coś, czego się boi...
Mysz rozsiadła się na fotelu, założyła łapę na łapę i delikatnie kołysała różowym ogonkiem.
Oczy pani psycholog wędrowały za nim w prawo i w lewo.
- Tak jak już powiedziałam – kontynuowała mysz – niepewność rodzi w nas strach. Ja, naprzykład boję się kota z kotłowni, a pani, czego dała pani przed chwilą wymowny dowód boi się mnie...
Nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem.
Mysz mówiła zdaniami zapożyczonymi od pani psycholog, gestykulowała przy tym przednimi łapkami i robiła bardzo mądre miny.
- Najpierw pokonajmy próg lęku – powiedziała, wstała z fotela i zaczęła zbliżać się w stronę pani psycholog.
- Mysz ! Mysz ! Mysz ! – piszczała pani psycholog wykonując na krześle jakiś skomplikowany taniec.
- Mysz – skonstatował najspokojniej w świecie TDF opierając się o drzwi.- No, jak na mysz to dość spora – dodał puszczając do mnie oko – ale nikt nie wie, co tam wyprawiają w laboratorium...
TDF wziął mysz za ogon i nie bez problemów wpakował do klatki.
- Z psychologicznego punktu widzenia – powiedział pomagając zejść pani psycholog ze stołka – pani reakcja jest typowa dla kobiet, stąd można wnioskować, że zawodowy stres nie dokonał spustoszenia w pani psyche...
Pani psycholog poczerwieniała, wyrwała rękę z dloni TDF-a i uciekła głośno tupiąc obcasami.
- Ki czort...- powiedziałem i wtedy dostrzegłem, że TDF ma we włosach zatknięte sporej wielkości pióro.
- Kto...kto ci to dał ? – zapytałem.
- Wódz plemienia – TDF uśmiechnął się szeroko i wyszedł na papierosa.
Usłyszałem, jak chrzęści żwir pod jego stopami.
- Hej, mały – zawołał po chwili – spójrz w okno ! Do góry, tumanie, do góry...
Podniosłem głowę. Różowy w świetle wschodzącego słońca, malutki jak zabawka między chmurami sunął bezgłośnie samolot.
Spałem kamiennym snem. Obudziła mnie dopiero rozmowa, budziłem się powoli, rozpoznając głos Bastka, Szymka i Wiewióra, a czwarty wydawał mi się znajomy, i przysiągłbym, że należał do pani psycholog, gdyby...
- Nikt nigdy nie wie, ile będzie żył – mówił głos – ani wy, ani ja. Każdemu może się coś przydarzyć. Wam przydarzyła się choroba, z którą walczycie, jak żołnierze na wojnie. A na wojnie bywa różnie...Chyba chodzi o to, żeby...
- Próbować za wszelką cenę wygrać – dokończył Bastek.
- Tak, wygrać. A nawet jeśli przegrywamy, to nie obwiniać nikogo, ani niczego o to, że tak się stało.
Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy. Na łóżku Wiewióra siedziała p[ani psycholog i skręcała mu rude kłaki w rożki.
- To ani Bóg, ani pech...Po prostu dzieje się tak, a nie inaczej. To nie wina rodziców, ani nikogo innego. Ale najgorsze jest to, że ci inni czasami tego nie rozumieją...więc jeśli ktoś odchodzi, zanim odejdzie, powinien pomóc im żyć dalej.
- Jak ? – zapytałem patrząc jak mysz biega w kolorowym kołowrotku.
- Niczego nie udawać – powiedziała pani psycholog i połaskotała mnie w nos sowim piórem.
A potem wyszła zostawiając na stole nieduży zeszycik.
- O żesz ! – wrzasnął Wiewiór i rzucił się do stolika.
Bastek i Szymek zerwali się na nogi równocześnie.
Wiewiór usiadł na brzegu mojego łóżka i otworzył notes. Zobaczyłem jak jego twarz się wydłuża, a entuzjazm opada : notes był pusty.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!