Aleba pisze:A co gryzienia i wyżywania się - towarzystwa jej potrzeba... Może zamiast futrzanego - jeszcze jednego kotka?

Wiedziałam, że to powiesz

wiedziałam

. Niestety ze względu na pewne sprawy no i protestującego TŻta na razie to nie wchodzi w grę. Ale gwoli ciekawostki opowieść.
Jakiś czas temu, będzie ze dwa tygodnie zadzwoniła do mnie moja psiapsiółka z pytaniem czy mogą wpaść (z mężem) i ... z kotem. Trochę mi się to dziwne wydało, bo prosto z pracy no ale co tam. Oczywiście, że możecie - zapewniłam, czekając na dalszy rozwój wypadków. No i przybyli. Z ok. półrocznym kociakiem. Okazało się, że małego ktoś wypuścił

/zostawił/ wygonił / zgubił

. Plątało się to po osiedlu gdzie pracuje kumpela już drugi czy trzeci dzień miałczące, głodne, dające się głaskać. Ponieważ pomimo zainteresowania kociakiem okolicznych dzieciaków nikt nie kwapił się go zabrać do domu futrzak postanowił wziąć sprawy w swoje łapki

Wmaszerował raźno do salonu Plusa w którym to pracuje moja kumpela i rozgościł na dobre jak u siebie. Poskakał po biurkach, połasił się do pracowników, zjadł podsunięte kąski i zwinąwszy się w rogala zasnął beztrosko na jednym z siedzeń.
Co było robić. Koleżanka jako osoba miękkiego serca zrobiła rajd po okolicznych sklepach z pytaniem czy nie wziąłby ktoś takiego malucha. Niestety chętnych nie było wobec czego postanowiła zabrać bidę do siebie na wieś (choć tam już i tak zwierzyniec: 3 koty, 5 psów, królik i rybka

). Wobec problemów logistycznych kotek wylądował na trzy godzinki u nas.
Co tu się działo ...... Długo by mówić. Mały głodny najpierw wchłonął michę chrupek, zapił wodą burcząc przy tym na wszystkich choć nikt mu nie zamierzał przeszkadzać, po czym dał się wciągnąć w zabawę. Ewidentnie musiał być zwierzem domowym bo nic go w mieszkaniu nie dziwiło, radził sobie świetnie, nie bał się dotyku, obcych. Szalał ganiając za myszką czy kulką i bronił zaciekle zdobytej zabawki.
A nasza psota zająwszy strategiczne miejsce przyglądała się temu z mieszanymi uczuciami: strachem, zazdrością, fascynacją, przejęciem

sycząc na niego i oganiając się łapą kiedy ten tylko znalazł się bliżej niej. No i tak burczały na siebie i syczały demonstracyjnie przez pierwsze 2 godziny. Potem niby przypadkiem zaczęły bardziej aktywnie obserwować się nawzajem, zaglądając jedno za drugim w różne kąty i zbliżając się do siebie niby przypadkiem - przez zapomnienie

Było zabawnie bo przy takich zetknięciach najpierw były nieśmiałe próby poznania (tak przez mgnienie) a po chwili walenie łapą i burczenie. Obrażeń nie było. Tak oto stwierdziliśmy, że futrzaki szybko dogadałyby się ze sobą. Ale nadszedł wieczór i rozstanie. Jako happy end powiem, że pasiaczek będący rezolutnym stworzeniem zawojował wszystkich w nowym domu, gdzie teraz znalazł swoje miejsce na ziemi.