Wczorajszy dzień obfitował we wrażenia...
W piątek była sterylka, a wczoraj mieliśmy jechać na antybiotyk. Niestety w Luśkę jakby diabeł wstąpił. Jak tylko wpadłam spóźniona do domu i chciałam ją zapakować do transportera stanęła jak wryta w połowie drogi do moich wyciągniętych jak zwykle rąk i koniec! Nie pójdzie ani kroku dalej!. Zbliżyłam sie z najłagodniejsza miną jaką mogłam w tym momencie przywołać na twarz a ona w tył zwrot! Przemawiam, wyciągam rękę, pomiziać sie da po główce i owszem, ale na każdą próbę zbliżenia w tył zwrot! Skąd ona wiedziała?!
Skończyło się na tym, że zamelinowała się pod łóżkiem. Wlazłam za nią, przemawiam, kuszę jedzeniem. Nic! Ze 2 godziny tak spędziłyśmy, aż sobie wszystkie kości odgniotłam. O wizycie można było zapomnieć. Dochodziła 20. Skończyło sie na wizycie Weta w domu, ale tylko do Doriana. Luśka nawet z ciekawości nie wyszła zerknąć kto przyszedł. Wet stwierdził, że całe szczęście szew jest rozpuszczalny, więc nie trzeba będzie wyciągać

Mój Wet to prowdziwy anioł. To cud, że mnie jeszcze toleruje, bo śmiem twierdzić, że jestem jedna z jego najdziwniejszych klientek
Po wizycie lekarza, jakby mi kota podmienili. Wyszła na głaski, ładnie zjadła, pomruczała...
Tylko mnie kości bolą...