
Ochotka żyje, chociaż ledwo-ledwo. Jest koszmarnie chuda i odwodniona, na oko waży jak miesięczny kociak, chociaż ma ponad 2 miesiące na pewno (może nawet 3). Brzuch wzdęty od robali, chudziutka szyjka z przerzedzoną sierścią - nie wygląda to na grzyba, może alergia na pchły, bo pcheł Ochotka ma miliony. Spod trzeciej powieki prawie nie widać gałek ocznych.
Ochotka jest jasno bura. Mruczy przy pierwszym dotknięciu, ugniata nawet kratkę transporterka, strzela baranki.
Wczoraj dziadek-karmiciel wcisnął ją p. Kamili z GUSu - "bo inaczej umrze"

Dziś rano próbowałyśmy z gallą złapać w GUSie kolejną kotkę na sterylkę, nie udało się. Ale nie wracamy z pustymi rękami, zabrałyśmy Ochotkę. Kicia jest teraz w szpitaliku w naszej zaprzyjaźnionej lecznicy, pobędzie tam kilka dni, żeby stanęła na łapki.
Potem - nie wiem. Jeśli nie znajdzie się ktoś o wielkim sercu, kto jej pomoże, pewnie wróci do magazynu. I będzie siedzieć sama całymi dniami w ciasnym transporterze.
Ochotka potrzebuje Domu Tymczasowego, żeby żyć.
Ja już nie mam miejsca i nie znam nikogo, kto by miał


