Olga była tam w piątek.
Leluch był wyraźnie smutny i osłabiony.
Doradzono jej, zeby, jak moze, zabrała kotka do domu, jeśli potrafi podać mu leki i ma taką możliwość, bo tam i tak więcej nic nie będzie dostawać, a może go lepiej go przypilniuje, zwłaszcza w nocy, bo przecież tam i tak nikogo wtedy nie ma. No i koszty będą mniejsze.
Zabrała.
Mały w domu znalazł sobie miejsce - swoje. Przychodził sie przytulać, ładnie jadł, dostawał leki, zrobił się żywszy - w pątek i przez część soboty.
O 23 z minutami dostałam smsa:
Leluch nie żyje.
Olga siedzi i beczy
Brykaj maluszku ;-( [*]