Byliśmy tam dzisiaj.
Wyszliśmy z domu ok.15 i teraz wróciliśmy, więc trochę nam zeszło.
Sąsiadka, która zajmowała się kociętami rozpoznała mojego TŻ i wpusciła nas do środka.
Żaden maluch się oczywiście nie pokazał, nie reagowali też na zawołania.
W altanie w której przebywali jest mnóstwo zakamarków, mnóstwo narzędzi i tysiące innych przeróżnych rzeczy - w zasadzie zero szans na dorwanie ich.
Od razu stwierdziliśmy, że bez klatki - pułapki nie uda się ta akcja.
Nastawiliśmy klatkę, wyszliśmy i pierwszy kociak był nasz już po kilku minutach. Przełożyliśmy go do transporterka i ponownie nastawiliśmy klatkę.
Na drugiego czekaliśmy jakieś 15 minut.
Niestety z trzecim nie poszło tak łatwo. Nastawiliśmy pułapkę, wyszliśmy na zewnątrz i po cichutku, delikatnie obserwowalismy go przez okno.Skubany, wszędzie chodził, obwąchiwał klatkę, ale do niej nie chciał wejść.
Na kombinowaniu jak go złapać upłynęły nam jakieś 4 godziny.
Nie udało się.
Stwierdziliśmy, że szkoda tych kociaków, które mamy już złapane, że trzeba je nakarmić itp.
Zostawiliśmy więc nastawioną klatkę - pułapkę z aromatycznym jedzeniem w środku i umówiliśmy się z sąsiadką, że my jedziemy, a ona ma tu przyjść za 1,5 godziny (chcieliśmy zeby maluch w ciszy sie uspokoil ) i sprawdzić czy się złapał, a my do niej zadzwonimy (okazało się, że posiadają telefon komórkowy) i ewentualnie od razu przyjedziemy po niego.
Przed chwilą dzwoniliśmy do niej, ale się nie złapał, a klatka zatrzasnęła się, więc albo ona dotykała klatki (chociaż wielokrotnie powtarzałam jej żeby tego nie robiła) albo maluch coś wykombinował.
Tak czy siak jutro jedziemy dorwać trzeciego.
Dwa kocięta są w tej chwili na naszej działce. Klatka wystawowa, w której przebywa ich matka została przedzielona na pół.
To było wzruszające powitanie.
Cieszyły się maleństwa, cieszyła się Karolina.
Boję się jednak dopuścić je bezbośrednio do matki, ze względu na to, że 4 dni temu ona miała sterylkę i obawiam się czy nie zmajstrują jej czegoś przy ranie.
Z drugiej strony czy to humanitarne trzymac kocice i jej kocieta w jednej klatce, przedzielone kratką?
Wydaje mi się, że nawet oddzielone kratą czują się bezpiecznie mając ją przy sobie.
Jestem tak zmęczona, że cięzko mi się myśli.
Najbardziej mnie zmeczyła ta sasiadka, wysłuchałam calej historii jej zycia, róznych informacji o roznych sasiadach na dzialkach, o prezesie, o jej dzieciach, o tym jak zginęła żona Krzysztofa Krawczyka itp itd...
Przez te wszystkie godziny była prawie cały czas z nami i oczekiwanie "umilala" mi rozmowa, a w zasadzie swoim monologiem.
Najpierw nastawiała mnie przeciwko sąsiadowi (na prawo ), że on jest bardzo przeciwny kotom. Rzeczywiście słyszałam jak ona mu mówi, że my przyszliśmy po koty, a on zaczął się bulwersować, coś wykrzykiwać.
Poszliśmy więc z TŻ do niego, porozmawialiśmy, wytłumaczyliśmy co robimy i dlaczego i okazało się, że owszem przeszkadza mu, że koty sr..., ale wkurza go, że ludzie wypuszczają koty na działkach, że rozmnażają, że jeśli dokarmiają to nie sterylizują.
Poinformował nas, że ta sąsiadka, która dokarmiała kocięta ma 2 kocice i one ciągle się rozmnażają i ona je topi...
Zupełnie zbiło nas to z tropu.
Z facetem rozstaliśmy się w zgodzie, on popiera sterylizacje i jest bardzo za tym żeby posterylizować kocice na działkach.
Wróciliśmy, zaczęłam kobietę podpytywać, mówić o samej sterylizacji, podchodzić ją i wyszło szydło z worka - ma 2 najprawdopodobniej kotne kocice.
Niby zgodziła się żebyśmy zabrali je na zabieg, ale tak do końca to jej nie ufam.
Nie chcialabym żeby zabrzmiało to obraźliwie, ale to prosta kobieta, niby potakuje głową, niby słucha, ale cięzko się z nią dogadać.
Przez kilka godzin tłumaczyliśmy jej czym się zajmujemy, a ona pod koniec nas pyta czy dużo nam płacą
Przyszedł jakiś facet, o psie trzymanym na działkach nam opowiadał, że pies ma krótki łańcuch, że jego odchody nie są sprzątane.
Dałam mu nr telefonu do TOZ-u.
TŻ rozmawiał z panią Ireną, która dokarmia koty, ale prawdopodobnie ich nie sterylizuje. Dostał nr telefonu do niej, będzie z nią jeszcze rozmawiał.
Sytuacja nie jest tam zbyt wesoła, prawdopodobnie sa przynajmniej dwa inne mioty i mnóstwo kocic do sterylizacji.
Przyszła jakaś babka (właścicielka wysterylizowanej kotki), czereśniami nas częstowała.
Generalnie duzo się działo.
Reasumując, 2 kocięta są już bezpieczne, nakarmione. Jedno z nich już dotknęłam.
Cieszę się, że je zabraliśmy. Miały co prawda suchą karmę, ale miały też krowie mleko

i prawie żadnego kontaktu z człowiekiem.
Na trzeciego "zapolujemy" jutro.
Proszę Was, nie zostawiajcie nas z nimi...
Pomóżcie szukać domów tymczasowych lub docelowych, bo my po prostu nie damy rady.
Sparaliżuje to nasze inne działania, a kolejne kocice, których sterylka jest pilna, okocą się.
P.S. Drugi kociak jest znacznie mniejszy od tego białego, jest szary z białymi łapkami i krawatem. Naprawdę śliczny.