No to...
Spełniam życzenie Anki, wysłane mi sms-em i piszę o pierwszych wrażeniach.
Sebi dotarła do domu ok. 15:00 mężem.

Znależli się z Izą bez większych problemów. Miłam niestety jakąś głupią nasiadówkę od 15, która skończyła się po 16:30, więc podskakiwałam z niepokoju nie mogąc zadzwonić. Jak tytlko wyprysnęłam z zebrania usłyszałam od męża, że nie dał rady przetranslokowac Sebi do klatki. Wyjął ogromniasta poduchę, w jaką została wyposażona na podróż i pod którą się skrzętnie chowała cały czas i próbował namówić ją do przejścia do klatki. Niestety, Sebi zaklinowała się w przenosce i tzw. doopa blada. Zostawił ją więc w przenosce dając jej miseczkę z wodą.
Po powrocie z pracy zabraliśmy sie oboje do przenosin.
Zajrzałam do klatki i powitały mnie ogromne wystraszone ślepka w malutkiej ślicznej mordeczce. Otworzyłam przenoskę i wsunęłam rękę do środka. Palce moje dotknęły deliktanie jej futerka. Parę razy przeciągnęłam palcami po futerku. Na więcej Sebi mi nie pozwoliła machając łapką (cela to ona nie ma, albo nie ma zbytniej motywacji do celowania).
Nie chciałam zbytnio stresowac kici wyciągając ją metodami siłowymi, więc pozostała tylko metoda grawitacyjna (zresztą dośc skutecznie blokowana prze kotkę). Klatka została postawiona niemal w pion, do niej przystawiona otwarta przenioska i... po chwili potrząsania kotka znalazła się w klatce.
Dostała kuwetkę, miseczkę z wodą i drugą z zawartością puszki Gourmeta.
Klatka jest przykryta w części ręcznikiem tak by miala jakis azyl.
Drzwi zamknęłam by moje ciekawskie futra nie stresowały gościa.
Zdjęć dziś nie będzie, za wiele tego na tak malutką strachajłę. Może jutro.
No to na tyle "na gorąco".
PS - słowa "malutka", "drobniutka" winny być odczytywane w kontekście mojego skrzywienia hodowlanego - każdy kot w porównaniu z Maine Coonem jest postrzegany przez mnie jako maleństwo 