Nie ma co myśleć - Justyna łapie kotkę, ja lecę na Bełchatów, ona na Łodź, spotykamy się w drodze, biorę koteczkę.
Kotka została na kilka dni w lecznicy - miała początki zapalenia oskrzeli, została wyleczona, wysterylizowana.
Wczoraj w lecznicy chciałam ją wyjąć z klatki - słyszę, ostrożnie, bardzo dzika, ale ja wiem lepiej, Justyna przecież złapała ją na ręce - no i ganialiśmy małą po szpitaliku, w końcu lekarz złapał ją przez grube rękawice, zapakował do kontenera.
W domu wypuściłam w łazience, ustawiłam jedzonko i kuwetkę, wyszłam na kilka godzin. Wracam - małej nie ma. Zdenerwowana zaglądam w różne dziury - mało ich w łazience, wszystko obudowane. Znalazłam w końcu - w przewodzie wentylacyjnym!!! Wyciągnęłam, zostałam przepisowo skasowana - jak ją ta Justyna wzięła rękami? - ale nie puściłam.
Wieczorem posiedziałam z nią w łazience, trochę trzymając na kolanach, zaliczyłam jeszcze rysę od łokcia do nadgarstka

O urodzie koteczki trudno pisać - postaram się zrobic fotki

Cudna - prawdziwe jaśniutkie sreberko w białych pończoszkach
