Kot jest wolnożyjący, bury, długowłosy, dwuletni. Mam jego zdjęcia sprzed roku, tylko zbuntowały mi się WSZYSTKIE programy do wstawiamia. Już wtedy nie wyglądał najlepiej-był bardzo chudy i rzucał się na jedzenie. Po paru miesiącach oswajania pozwolił sie kiedys raz pogłaskać. Później zniknął i przerzucił sie na stołówkę u sąsiadki. Teraz podobno ma ropnia na pół pyska-juz opanowanego. ale pyszczek jest chwilowo łysy, rany ciete nad okiem i kołtuny, pod którymi ma rany. sasiadka ma dylemat, czy kastrować, skoro nie ma pewności, że się dom znajdzie. On i tak ma bardzo niską pozycje w stadzie. Był jedynym kotem tarasowym przeganianym przez moje koty

Z kolei, żeby mu szukac domu, trzeba go wykastrowac i doprowadzic do uzywalności, tylko co, jak się dom nie znajdzie-znów wypuścic, żeby go inne prały?
Wykastrować i liczyć, że przyzwyczai sie do zycia w domu? A jak nie?
Jak usłyszałam w jakim jest stanie, to kazałam go łapać natychmiast-praktycznie w każdej chwili mogę się spodziewac telefonu. Tylko co dalej?
Nie mówoąc o tym, że na dniach przyjeżdzaka do mnie toruńskie bliźniaki i też szukają domu
