» Pt kwi 13, 2007 18:19
Kicia polewana wrzątkiem
Zostałyśmy same... Patrzę na biedne, czarne stworzenie i zastanawiam się co począć. Jak trafić do tego maleńkiego serduszka? Kicia patrzy na mnie szmaragdowo żółtymi oczyma i mruczy...
Widać, że bardzo potrzebuje miłości, bo kręci ósemki jak opętana. Zupełnie, jakby od tego zależało czyjeś życie. Jej życie.
Ociera się o mnie całą swą maleńką i chudą postacią. Stara się tak bardzo abym dotknęła każdy nawet najmniejszy kawałeczek jej łepka, grzbietu i ogonka. Nagle, w okamgnieniu kicia położyła uszy, fuknęła i ugryzła mnie w rękę, nim zdążyłam ją cofnąć. Kotka wpadła jak bomba do domku i warczy... Mówię do niej łagodnie, ale nie zbliżam się. Czekam. Kicia nieśmiało wychyliła się z domku, więc zachęcam ją słowami aby wyszła. Co miała począć? Wyszła nieboraczka i znów rozpoczęła taniec. Ile razy uciekała do domku – nie mam pojęcia. Jednak za każdym razem wychodziła i coraz dłużej się łasiła. Położyłam się na podłodze. Przez szmaragdowe oczy przemknęło zdziwienie. Po chwili i ja zrobiłam oczy jak spodeczki, bo kicia najwyraźniej przemyślała sprawę i zaczęła szukać odpowiedniego miejsca w okolicy mojego brzucha aby ułożyć się do spania. Bardzo długo się „kokosiła”. To chciała przytulić się grzbietem, a to znów łapkami i główką, aby po chwili zmienić zdanie i ułożyć się w jeszcze innej pozycji. W końcu stwierdziła, że ze spokojem może zasnąć. Ile tak leżałyśmy – nie wiem. Fakt, że do wtóru jej burczącego brzuszka, dołączył także burkot mojego.
Wyszłam z pokoju, w którym aktualnie kicię zainstalowałam, bo w końcu trzeba coś zjeść, a i dzieci też są głodne. Ledwo zamknęłam drzwi, a tu słyszę skrzek przeraźliwy. Może coś się stało? Wracam... Kicia patrzy na mnie niewinnie i ocierając się o moje nogi, mruczy. No nie, teraz muszę dać obiad dzieciom przecież. Chcę odwrócić się i wyjść... Kicia nagle zaatakowała moją stopę! Choć odwracałam się powoli i spokojnie, kotula uznała moją nogę za zagrożenie. Okropne, jak ten kot był traktowany!
Wielokrotnie jeszcze wchodziłam do pokoju i głaskałam kotkę po biednym łepku, aż prawie zasypiała. Potem wychodziłam po cichu. Za każdym razem ledwo drzwi zamykałam, kicia mnie przywoływała.
Wreszcie czarny zwierz postanowił uciąć sobie drzemkę. Chwila oddechu i regeneracji dla zmęczonej podróżą kotki i dla mnie na dopieszczenie rezydentów.
Po ok. dwudziestu minutach znów usłyszałam głośny skrzek. Lecę, biegnę do mojej koteczki. Nie ma jej! Nie ma na podłodze, nie ma na fotelu, nie ma na biurku... I znów skrzek, ale z góry. No tak. Trzeba osiągnąć wyżyny. Kocia spojrzała na mnie pełnymi wyrazu oczyskami, naprężyła się i wykonała iście mistrzowski skok. Trzeba przyznać, że to nie kotka tylko baletnica. Taki wdzięk i talent! Pomiziałam, pogłaskałam i znów zostawiłam ją samą, bo kicia poszła spać.
Tym razem spała dłużej. Nie wiem czy coś jej się przyśniło, czy może pierwsza chęć zaufania mi uleciała gdzieś, ale kiedy weszłam do niej ponownie kicia zaczęła zachowywać się z rezerwą, raz po raz przerywaną warczeniem i prychaniem.
Wcale mnie to oczywiście nie zraziło. Na nowo, przemawiając łagodnie i czule czekałam, aż kicia odważy się podejść... Pewnie jeszcze wiele razy będziemy wracały do punktu wyjścia. Wiem jednak, że ta kotka w końcu się przełamie. Wiem, że pragnienie miłości, które nieśmiało się z niej wydobywa w końcu weźmie górę nad złymi doświadczeniami!
Kotka jest niezwykle ciekawska. Wydawać by się mogło, że kot po takich przejściach będzie się bał. Nie, nie ona. Wchodzę do pokoju a kicia z cudownym spojrzeniem, mruczeniem na pyszczku i wysoko uniesionym ogonem oznajmia mi – tak, oznajmia! – że właśnie zdecydowała się zwiedzić resztę jej „nowego świata”. Cóż zrobić? Nie powinnam jeszcze, ale koty śpią... No dobra – mówię do niej – idziemy.
Powoli, powolutku chudy kawalątek kota wkroczył do przedpokoju. Z niezwykłą precyzją obwąchał, co tylko obwąchaniu podlegało i ruszył dalej. Kuweta (niuch, niuch), kuchnia (niuch, niuch), duży pokój...Ooo, Psotka! Pfee, nie podoba się czarnuli! No to myk na powrót do pokoju. Jeszcze kilka razy kicia tak wychodziła i chowała się. Na razie i tak pozostanie w pokoju mojego syna, ale wiem, że chce żyć i poznawać. Jest dobrze!
Starałam się dokładnie opisać dzisiejszy dzień, a przede wszystkim zachowanie kotki, choć oczywiście nie da się tego zrobić z fotograficzną dokładnością. Dodam więc na koniec, że kicia w końcu skorzystała z kuwetki, robiąc przy tym okropny bałagan. Myła się też z głośnym mlaskaniem i pomrukiem godnym największego traktora. Jedzenie w miseczkach kusi ją, ale na razie bez większych rezultatów. W sumie, to nie spodziewałam się tak dobrego i owocnego dnia.
Kciuki, proszę kciuki w górę i trzymać z całych sił!
Żadne niebo nie będzie Niebem, jeśli nie powitają mnie w nim moje koty.
