BluMka wraca do formy!!!!

Zaczynają ją interesowac zabawki, zaczyna skakać!!!!
Ale po kolei. Wczoraj wracałam do domu już spokojnie. Wróciłam, otworzyłam drzwi, weszłam, blokując je torebką jak zwykle, żeby Budyń nie zwiał na klatkę, zamknęłam za sobą i... na chwilę skamieniałam. Do drzwi wyszedł tylko Budyń. BluMki nie było ani na kanapie, gdzie czasami sypia, ani na fotelu, ani na legowisku, nie drapała też pieńka, co czaami robi na przywitanie. Zanim jednak zdążyłam wpaść w histerię, usłyszałam charakterystyczny dźwięk z kibelka, kicia "spuszczała wodę". A potem przybiegła się przywitać. No tak, zawsze jak przychodzę, mała się wita i biegnie na kibelek, a wczoraj przyszłam 10 minut później....
Potem oba koci zjadły obiadek, ja się zajęlam ludzkim obiadkiem i... aż mnie zatkało. Moja zdystansowana dama przyszła się poocierać o nogi jak Budyń... No po prostu szok! Wieczór upłynął w miarę spokojnie, kicia dalej nie skakała, choć miała ochotę, i w ogóle była grzeczna bardzo. Przed spaniem tradycyjnie już wzięłam legowisko, wzięłam kicię i zaniosłam, położyłam obok materaca. Budyń się kręcił w okolicy, pokręcił sie, pokręcił i w końcu... Poszedł na legowisko, ułozył się tak, że nieomal przygniótł BluMkę, objął ją łapkami i zaczął wylizywać - po głowie, po łapkach, po gzrbiecie... Wylizywał ją tak długo, aż sobie poszła i wtedy mógł siępołożyć sam na legowisku i pod moją ręką, żeby go głaskać. A BluMka urażona lekko poszła sobie precz. Ja zasnęłam.
Obudziłam się nad ranem, przed 4-tą (sama z siebie, koty tu nic nie nabroiły). Patrzę, Budyń na legowisku, BluMki nie widać. Poszłam do łazienki, weszłam do kuchni - i jak na zawołanie oba koty się tam pojawiły. Wzięłam BluMkę, zawołałam Budynia i poszłam do sypialni, układając kicię na legowisku. Za chwilę przyszedł Budyń, przegonił małą. Ja znowu po nią poszłam, położyłam ją na materacu. Teraz Budyń się obrazil i wylazł z legowiska, więc ona tam sie ułożyła. Za to Budyń ułożył się na barku TZ-a, wsadzil mu pysk w ucho i zaczął traktorzyć....TZ sie obudził. Potem koty uznały, że pora jest stosowna, żeby poganiać. No i taka na wpół śpiąca zobaczyłam jak BluMka wskakuje na parapet, a potem z niego zeskakuje. O ile wskakiwanie mogło mi się przyśnić, o tyle zeskakiwanie na kołdrę wyraźnie poczułam....

A potem znowu usnęłam. Koty jak się okazuje też, budzik zastał je - Budynia na legowisku, BluMkę na pufie tuż obok. A rano poszłam pod prysznić nie domykając szafy. Po wyjściu zastałam BluMke na tzreciej półce zagrzebaną w ciuchy na wyskości ok. półtora metra... A potem skupana wlazła po półkach pod sam sufit. Z radości nawet nie miałam sumienia się na nią złościć, została tylko delikatnie zdjęta (normalnie potrafi stamtąd zeskoczyć). I przed wyjściem do pracy pobawiłyśmy się jeszcze kuleczką z folii aluminiowej. Bez specjalnych ewolucji i wyskoków, ale łapała, goniła za kuleczka, przynosiła, żeby jej rzucić. Szew się ładnie goi i wygląda na to, że obejdzie się bez kaftanika. Huraaa!!!!
Tak nawiasem pisząc, czy ja nie zanudzam? Bo dla mnie te wszystkie drobiazgi są strasznie ważne i bardzo je przeżywam. A dziś chyba kupię drugie legowisko....