
Ponieważ koty do godz. 00.30 ciągle zajmowały się ustalaniem hierarchii w stadzie (Markiz warczy i syczy, Ebiś się wycofuje i nie syczy dopóki nie zostanie przyparty do muru, przenoszą się z tymi czynnościami do różnych pomieszczeń), postanowiłyśmy, że ja się zamykam z Markizem w pokoju, żeby się nie stresował Euzebiuszem i żeby oba koty w końcu poszły spać.
W dużym skrócie: kojarzycie taką chińską torturę polegającą na niepozwalaniu delikwentowi zasnąć?


Tak koło 3.30 już nie wytrzymałam i się poryczałam ze zmęczenia, wtedy Markiz na chwilę się przejął i uciszył. Na chwilę

Nie wiem co dokładnie było dalej, ale chyba tak koło 5 mimo wrzasków zasnęłam.
Acha, w nocy Markiz coś tam pochrupywał żarełko i pił wodę, były też dwa siki (ale nie przestawał wydzierać paszczy nawet sikając

Ebiś spał jak dziecko u mamy na łóżku

Od rana mamy małą poprawę. Markiz przestał syczeć i warczeć ciągle na Ebisia, nawet chwilę się wygrzewały na tym samym parapecie. Ale co chwila smęci się po mieszkaniu i miauczy, głośno miauczy, chyba będę miała jakąć traumę

Aha, chyba się też bawiły, jeśli tak to można nazwać, bo w sumie nie wiem

