» Pon mar 26, 2007 9:38
Jeśli chodzi o wydalanie, to powoli wracamy do normy.
Wczoraj... o mały włos nie straciłam Orzeszka. Przez własną głupotę i zadufanie.
Ponieważ przez swoją dysfunkcję Orzecha nie będzie komu przewijać, jak pojedziemy na wakacje, planujemy zabrać go ze sobą. Wczoraj, żeby kota powoli przyzwyczajać do podróży [nie tylko do Doc] zabraliśmy go ze sobą na spacer. W samochodzie - kot anioł. W nosiłce, na zewnątrz, w lesie - kot anioł. Kiedy usiedliśmy na zacisznej polance, by odsapnąć od noszenie 4kg kota na ramieniu, nic nie zapowiadało kłopotów. Orzech wyjrzał z nosiłki, wyszedł na trawę...
Potem pamiętam wszystko, jak zły sen, koszmar... Kot się wystraszył czegoś. Szelestu wiatru? Przestrzeni? Zaczął sie wyrywać z szelek, syczeć na wszystko. Na koniec się z tych szelek wyplątał... I zaczął biec...
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mały kotek z pieluchą na pupie w wielkim lesie. Kiedy go wołałam - stawał na chwilkę i oglądał się, niestety zaraz potem podrywał się do dalszego biegu. Wbiegł w dość głęboki leśny wąwóz i na całe szczęście biegł jego dnem, nie wspinając się na ściany wąwozu. Ostatni raz biegłam tak szybko chyba w podstawówce.
Dno wąwozu pokryte było spadłymi liśćmi, więc krok Orzeszka był dobrze słyszalny, na dodatek biel pieluchy odcinała się wyraźnie od szarości lasu.
Jednak kiedy zniknął mi z oczu w rozwidleniu wąwozu, a ja nie wiedziałam, w którą stronę mam pobiec, myślałam, że serce mi pęknie...
W końcu Orzeszek też się zmęczył tym biegiem na oślep i postanowił odpocząć ... na drzewie. Na moje szczęście wybrał sobie grubą sosnę, której gałęzie zaczynały się dopiero ok. 10m nad ziemią, a on ma przycięte pazury, więc przez dłuższy czas robił za wiewiórkę na pniu.
Potem osunął się ze zmęczenia i spadł na stertę liści z jakiś 3m.
Kiedy go brałam na ręce oczy miał ogromne ze strachu, syczał na potęgę, ale kiedy już go trzymałam przytulił się tak bardzo mocno i trzymał łapkami moje ramię. Na TZ-a syczał znad mojego ramienia.
I tak sobie siedzieliśmy na tych liściach, dysząc, łapiąc oddech, a ja do tego ryczałam jak bóbr. A ptaszki śpiewały - jak to na wiosnę.
Potem, kiedy wreszcie udało mi sie Orzecha odczepić od mojego sweterka, kot wlazł grzecznie do nosiłki. Głowę zakopał głęboko w kocyk, a światu pokazał pupę z pieluchą. I tak było do samego domu...
A dziś rano obudziłam się z Orzeszkiem przytulonym mocno do mojej twarzy...
Ostatnio edytowano Pon gru 26, 2011 12:41 przez
Agn, łącznie edytowano 1 raz
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882
'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'