Kociak na mój widok wcisną się w kąt jeszcze bardziej. Nie wiem ile siedział pod naszym biurem, kolega który przyszedł do biura przede mną, mówił, że kot już tam był.
Wyciągnęłam rękę do mokrej i trzęsącej się kupki, zimny nosek powąchał moja rękę i zaczął się ocierać o nią i pięknie mruczeć. No więc wzięłam delikwenta na ręce i ku niezadowoleniu moich współpracowników.
Po wytarciu futerka i ogrzaniu ruszyliśmy na obchód okolicy w poszukiwaniu domu. Kociak miał obrożę przeciwpchelną więc liczyłam, że po prostu komuś smykną lub ktoś wypuścił kota "na spacer". Niestety żaden z sąsiadów, mieszkańców naszej kamienicy nie rozpoznał kociaka. Tylko jedna z Pań powiedziała mi, że przychodził czasem pod jej okno i wtedy ona rzucała mu coś do jedzenia.
Ponieważ zaczynała się godzina rozpoczęcia pracy , zadzwoniłam do schroniska poprosić by ktoś przyjechał po młodego. Nie miałam innego wyboru, kot w biurze zostać nie mógł a zostawić go na śniegu też nie mogłam.
W ciągu dnia wychodziłam kilkakrotnie z pracy popytać ludzi z okolicy, rozwiesić ogłoszenia, zostawić wiadomości we wszystkich sklepach. Łącznie ze sklepem zoologicznym. Zadzwoniłam tez do lokalnej gazety i zostawiłam ogłoszenie.
Niestety do dnia dzisiejszego kota nikt nigdzie nie szukał, nikt nie zareagował na żadne z ogłoszeń

Kot dostał imię Sindbad od nazwy mojego biura pod którym szukał pomocy.
Sindbadek ma ok 6 miesięcy. jest pięknie ubarwiony - dymno-grafitowe futerko z prawie białym podszerstkiem, duże złoto-zielonkawe oczy. Kot jest niesamowitym miziakiem, potrafimy się głaskać nawet przez godzinę!
Sindbad mieszka w jednym boksie z Czarusiem. Jest jeszcze pełen optymizmu, ale nie wiem jak długo. Kociak był zarobaczony, oczywiście w tej chwili przechodzi nasz schroniskowy koci katar.
Jeśli ktoś ma ochotę na pięknego i przemiłego kota to Sindbad właśnie taki jest.





