seniorita pisze:
Pamiętacie Poli? tak wyglądała jeszcze 2 miesiące temu...
Bardzo dawno już nie byłam u pani Asi na portierni, nie miałam czasu. Dziś było mi po drodze, zajrzałam na "pentagon", akurat miała zmianę... Co tam słychać? - pytam...
Nie chciałam tego usłyszeć
Poli miała się świetnie, choć Wicek, zazdrosny kocurek, trochę pacał ją łapką. Ale poza tym super. Noce w domu, w łóżku, w dzień łaziła sobie swoimi drogami.
Ok. 3. października zginęła, po prostu nie wróciła wieczorem do domu. Pani Joasia musiała pójść na tydzień zwolnienia, bo tak się zmartwiła, że aż się rozchorowała...
Ok. 25. października miała zmianę, przychodzi sprzątaczka i mówi: jakiś kot siedzi pod drzwiami i miauczy. Minęło 3 tygodnie, od kiedy zaginęła Poli, ale p. Asia pobiegła szybko na dwór. To była Poli. A raczej malutki szkieletorek poraniony i zapchlony. Jedno ucho ucięte, rany na łapkach, jedna stópka ucięta... wnyki? inna wymyślna pułapka? zwyrodnialcy? gdzie przez te 3 tygodnie się błąkała - nie wiadomo. Część ran była zupełnie świeża

Poli nie wróciła na podwórko p. Asi, gdzie przecież mieszkała już tak długo, tylko na portiernię, na Polibudę... Czemu?
P. Asia zadzwoniła po męża, ale Poli nie chciała iść do niego na ręce, więc p. Asia poprosiła koleżankę, żeby ją zastąpiła, wzięła Poli na ręce i zaniosła do domu...
Podobno dziś jest już lepiej. Poleczka nabrała ciałka, już zaczyna łobuzować, ale na dwór rzadko chce wyjść, jeśli już, to tylko na chwilę...
Ale martwię się, bo wet jej nie oglądał. Pani Asia mówi, że bała się... w sumie... jakby trafiła niewiadomo do kogo, to jeszcze by Poli uśpił...
Ale umówiłyśmy się, że przywiozę koszyczek transporterkowy i w przyszłym tygodniu jednak wizyta będzie, niepokoi mnie ten kikutek z wystającym gnatkiem, może łapkę trzeba będzie amputować?
Załamałam się... nie spodziewałam się takich wieści
