Mam dziś filozoficzny nastrój, o 5 nad ranem zmarła moja ostatnia Babcia, Babcia Aniela. Miał 83 lata i chorowała na raka. Od roku mieszkała z moimi rodzicami, niedaleko. Byłam u Niej wczoraj, trzymałam za rękę, opowiadałam o wyjeździe dzieciaków, o tym, że tyle śniegu napadało...słyszała, ale już nie chciała mówić, tylko dzień dobry i do widzenia...do widzenia...Bóg jeden raczy wiedzieć, kiedy się znów spotkamy. Zasnęła mając przy sobie moją mamę i tatę...nie była biologiczną matką mojego taty, była drugą żoną jego ojca, pierwsza zmarła, gdy mój tata miał 18 lat. Ja znałam tylko ją, lubiłam z Nią bywać, czytała masę książek mimo, że była wiejską kobietą - kiedyś pracowała w bibliotece. Mówiła, że jestem szybka jak Ferrari..."Babciu, skąd wiesz, co to ferrari?" - To szybki, czerwony samochód...czytałam

" Świetnie znała się na polityce, nawet wypytywała mnie o pracę posła. Nauczyła mnie robić na drutach. Nigdy nie była w górach, ani nad morzem. Była szczęśliwa, gdy moje dzieci opowiadały jej o swoich przygodach, kiedy śpiewały piosenki, chwaliły się tańcem. Rok temu, po operacji, lekarze dawali jej 3 tygodnie życia...moi Rodzice zawalczyli o ponad rok. Kiedy będziecie się modlić wieczorem, wspomnijcie Babcię Anielę....