Ja wiem, że jest tyle kocich nieszczęść i tyle tragedii. A rąk i miejsc za mało

. Ale wciąż chcę wierzyć, że tak jak w tylu innych tu sprawach niemożliwe stanie się możliwe i Alusia opuści schronisko.
Alusia prawie nie je. Z rozpaczy, ze stresu. Jej pani którą uważała za absolutnie swoją stwierdziła, że Alusia w jakiś niepojęty sposób zagraża jej bakteriologicznie (pani nie jest jakoś specjalnie chora, tylko w ciąży) i że w takim razie przyjaciółkę należy oddać do schroniska. W ten sposób udowodniła, że sama na miano osoby zdolnej do przyjaźni nie zasługuje. Alusia zaczęła bronić się przed tragedią pazurkami, agresją, przez co jeszcze zarobiła na miano agresywnej. A ona jest nieszczęśliwa. W spokojnym domu, raczej bez rozkrzyczanych dzieci (nie wiem jak z psami) rozkwitnie.
Ja jej wziąć nie mogę. Mam spore stadko stałe i tymczasowe, a poza tym Kajtusia nie jest psem super kociolubnym. Koty sobie z nią radzą, nawet nowe, ale aż tak zestresowana koteczka mogłaby mieć problemy. W kuchni mam zimno, szczególnie teraz jak zaczęły się mrozy. Jak było cieplej, to podgrzewałam w razie czego doraźnie, teraz musiałabym bez przerwy, a piecyk taki jaki mogę tam wstawić strasznie żre prąd. Nie stać mnie.
Tak proszę. Już nie wiem, jakich słów i zaklęć używać. Niech się ktoś tym biedactwem zachwyci, chociaż na tymczasem.
Dziękuję też za każde podrzucenie.