Kicia o której piszę jest drugi dzień w schronisku w Sopocie. Przynieśli ją jacyś państwo niby bardzo rozpłakani i smutni, że to niby kochają tą koteczkę, ale ona stanowi zagrożenie bakteriologiczne dla pani, i czasem ma napady złości, i oni z płaczem ale muszą oddać. Na odchodnym zostawili książeczkę zdrowia. Odrazu okazało się, że nakłamali, koteczka jest starsza niż mówili, nie szczepiona, owszem, jakiś wet wpisał, że miewa okresowe napady złości. Aha, i jeszcze ma problemy z nerkami

.
Kicia w biurze podobno na początku pozwalała się głaskać, mruczała, napewno biedulka nie wiedziała co ją czeka. Gdy trafiła do klatki na kwarantanne, zaczęła gryżć, drapać, warczeć. Tylko, że ona to napewno ze strachu

. Domowa kotka, nagle w ciasnej, obcej klatce, w jakimś strasznym miejscu

. Wprawdzie ta klatka i tak pół biedy, może w niej pospacerować, ale jakie ma to porównanie z domem. Widziałam ją dzisiaj i zrobiłam zdjęcie. Faktycznie biedula obronnie warczała wciśnięta w tylną ściankę klateczki gdy otworzyliśmy na chwilę drzwiczki. Dziewczyna, która mi ją pokazała bała się ją wyjąć, bo strasznie drapie. Po dźwiękach sądząc chyba tak. Ze strachu. Nie miałam dużo czasu, ale wryła mi się w pamięć

. W schronie dali jej imię Szajbuska

- brzydko ale tak jest rozpoznawana. Jeśli będę miała jeszcze siły, to dzisiaj wkleję zdjęcie, jeśli nie, to jutro.
Ja już nprawdę jeszcze jej wziąć nie mogę. Musiałabym mieć dla niej jakieś spokojne miejsce, odosobnione, gdzie by dochodziła do siebie. U mnie takiego mejsca nie ma. Ale może ktoś się nad nią zmiłuje?