
To już dwa tygodnie, odkąd jest u nas Emi i stwierdzam, że nie znam grzeczniejszego kota. Z całą sympatią i miłością do Sheili, ale ta ostatnia to diablę wcielone. Hmm, są z u p e ł n i e różne i trochę się martwię, czy się aby polubią w końcu. Na razie koegzystują w miarę zgodnie, poza momentami, kiedy rezydentce przyjdzie ochota trochę pogonić nowicjuszkę. Biedna Emi dzielnie jej oddaje, ale parę dni temu po raz pierwszy prychnęła i czasem takie wściekłe miauki mnie dochodzą, że lecę zainterweniować, żeby sobie krzywdy nie zrobiły... po mordkach się gryzą i w ogóle cuda wyczyniają.
Cały czas się zastanawiam, gdzie kończy się zabawa, a zaczyna agresywna walka? Śladów krwi nie znajduję

