Pora na prezentację Kajtka.
Byliśmy kiedyś u znajomych TŻta. Mieli pięknego dużego kocura, który ku zdziwieniu swoich właścicieli, całą naszą wizytę przeleżał obok mnie. Kocuś bardzo mi się podobał, był spokojny i miziasty. Z wizytą byliśmy w zimie. W czerwcu dzwoni znajoma, czy nie chcielibyśmy wziąć kota, bo oni się muszą go pozbyć. Kupili małego yorka i zwierzęta nie moga być razem. Znając mojego TŻta kazałam jej zadzwonić do niego, choć wiedziałam, że na czwartego kota sie nie zgodzi. Jemu zrobiło się żal kociastego i tak zostałam właścicielką Kajtka. Dwuletniego, wielkiego kastrata z obwisłym brzuchem.
Mieliśmy wtedy problemy mieszkaniowe. Przez ponad rok nie mieliśmy gdzie mieszkać. Przez pół roku mieszkaliśmy u mojej siostry, a przez kolejne pół ja mieszkałam u siostry, a TŻ z dziećmi u swoich rodziców. W tym czasie, od maja do grudnia, koty przebywały na dworze u teściów. Jeździłam raz dziennie 7 km, aby zawieść im coś ciepłego do jedzenia. W grudniu kupiliśmy dom do remontu z garażem. Mogłam wtedy zawieźć koty do garażu. Miałam przynajmniej pewność, że nic im się nie stanie. No i w czerwcu przywiozłam do tego garażu Kajtka, który przez swoje dwa lata życia mieszkał w mieszkaniu i nie widział na oczy innego kota. A tu nagle znalazł się w zupełnie obcym miejscu i w dodatku z trzema innymi kotami. Był przerażony. Na drugi dzień przyjechałam sprawdzić jak się czuje, a kota nie znalazłm. W panice przeszukałam cały garaż. Znalazłam go za stertą drewnianych bali . Wlazł tak, że tylko kuper mu było widać. Bardzo długo dochodził do siebie, ale na szczęście przyzwyczaił sie i do warunków i do pozostałych kotów. W lipcu przeprowadziliśmy sie do naszego domu i mogłam już mieć koty cały czas na oku.
A oto Kajtek:

...