Miło, że o nas pamiętacie.
Zmobilizowałam się, chociaż u nas nic godnego uwagi się właściwie nie dzieje, albo już przyzwyczaiłam się do pewnych zachowań moich czworonogów, stały się codziennością, na którą nie zwracam szczególnej uwagi. Poza tym, że Filip miał zabieg usuwania kamienia nazębnego i od tej pory jakby mniej ufny jest do obcych ludzi, to odpukać, cała czwórka się zdrowo trzyma. Za to ja staram się dawkować siedzenie, zwłaszcza przed komputerem, bo mam problemy z krążeniem… jest to trudne, ale nieźle mi idzie.

Tym samym więcej czasu poświęcam zabawom z kotami, co nam wszystkim wychodzi na zdrowie.
Najbardziej zazdrosny o mnie jest nadal Filip, wpycha się na kolana nawet na trzeciego, bo na drugiego, to Inka też już potrafi. Filip wpycha się na zasadzie klina, a Inka wchodzi od góry, musze wtedy podłożyć ręce i jestem unieruchomiona zupełnie. Sara natomiast potrafi pokazać, zwłaszcza Filipowi, że nie tylko on jest kotem swojej „pańci”

Gdy jest już na moich kolanach, to gdy zbliży się jakieś futro w wiadomym celu, to zeskakuje i goniąc, próbuje delikwenta ugryźć w dupsko - śmiesznie to wygląda.
Filip najbardziej lubi się przytulać, zarówno do mnie, jak i do pozostałych futer, robiąc z nich poduszkę. Pierwszą przytulaną Filipa była Sara, do Inki długo nie mógł się, mimo prób przytulić, ale od jakichś dwóch miesięcy już łaskawie zezwala na tę poufałość; ze strony Limka nie było żadnych oporów od początku.
Filipa i Limka można miętosić, co bardzo lubię od czasu do czasu. Dziewczyny są mniej odporne na takie ni stąd, ni zowąd, moje przypływy czułości, chociaż Sara już nie stawia takiego oporu jak kiedyś.
Sara jest najbardziej nieufna do obcych, a dźwięk dzwonka domofonu powoduje, że na długo znika pod łóżkiem. Jest bardzo delikatną koteczką i z nią łączy mnie szczególna więź, można powiedzieć że rozumiemy się bez słów.
Najbardziej rozrywkowy jest Limek, wystarczy klasnąć w ręce, albo powiedzieć krótko na zachętę „łobuz”, a ten już wpada w głupawkę.

Gdy koty najedzone i leniwe układają się do snu, Limek długo jeszcze chodzi za mną popiskując, jakby pytał „no i z kim się mam bawić?”, w końcu sam przyłącza się do reszty kotów.
Przysłowie „kto się czubi, ten się lubi” idealnie pasuje do pary Inka-Limek, jedno i drugie nie może przejść obok siebie obojętnie, zawsze jedno musi zaczepić łapką drugie i już przewalają się, podgryzają i ganiają z napuszonymi i postawionymi na sztorc ogonami po całym mieszkaniu.
Od kiedy jest chłodniej w mieszkaniu jestem dogrzewana kotami, wyjście rano spod kołdry wygląda jak wysuwanie się owada z kokona.
Do tak wystawionych brzuszków nie można się nie przytulić:
Filip przytula się kolejno do Sary, Inki i Limka:
Łapanie coraz rzadszych, jesiennych promieni słonecznych:
