» Czw kwi 10, 2003 14:52
Opowiem jak trafiłam do kociego fryzjera.
Było to ok.5 lat temu. Mój Bolivar właśnie "dojrzał". Nigdy wcześniej nie musiałam go czesać, tym bardziej, że hodowca na moje pytanie o czesanie, wręcz z uśmieszkiem na twarzy powiedział, że Norwegów czesać nie trzeba.
Aż w pewnym momencie zauważyłam, że kotu naczyna się zbijać futerko w drobne kłaczki.
Spróbowałam przeczesać - jego bunt okazał się bardzo krwawy. Dla mnie oczywiście.
Wymśliłam sobie wtedy(!!!), że wykąpię kota przy użycie spec. szamponu na odkłaczenie.
Efekt był taki, że kot się kompletnie sfilcował i bardziej był podobny do żółwia niż do kota.
Byłam przerażona.
Dzwoniłam po lecznicach, co mam z tym zrobić. Ktoś zaproponował ogolenie pod narkozą, ktoś inny że zna persa który taki zabieg bardzo odchorował.
Ktoś poradził mi wtedy fryzjerów.
Zadzwoniłam i zgosdzili się na wyczesanie kota. Trwało to chyba 5 godzin, kosztowało dużo, a kot miał tylko kilka miejsc po interwencji "nożyczkowej". Reszta WYCZESANA.
I dla mnie był to cud, ponieważ nie wierzyłam, że taki efekt jest możliwy.
Powiedzieli mi wtedy, że kociarze przyjeżdżają regularnie przed zimą i po zimie czyli 2 razy w roku i wtedy nie ma kłopotu z sierścią w mieszkaniu.
MAJĄ ABSOLUTNĄ RACJĘ.
A jak to robią? Po prostu mają na to sposób i już. Mój Bolivar w każdym razie znosi to bardzo dobrze, chociaż mówili, że są też takie koty, które się stresują. Używają wyłącznie grzebieni (w tym trymerskich jeśli ktoś chce trochę skrócić sierść)
i w razie potrzeby ale bardzo rzadko nożyczek.