W piątek po południu wybrałam się z córką do logopedy ale ponieważ miałyśmy chwilkę czasu to poszłyśmy do sklepu zoologicznego kupić karmę dla naszych kotów. I tu kończy się miła opowieść a zaczyna kocia tragedia…
Otóż w sklepie zoologicznym tuż przy wejściu stała klatka w jakiej kiedyś mieszkał mój chomik (naprawdę niewielka) a w środku … mały, rudy kotek. Kotek spał w resztkach żwirku i we własnej kupie i moczu. Obok stała pusta miseczka. Kot nie wyglądał najlepiej i nie reagował na moje wołanie. Oczywiście zaraz zaczepiłam sprzedawcę a on mi na to, że kot po to tam siedzi żeby ktoś się nim zainteresował i przygarnął bo jest to kot a właściwie kotka ze zwrotu (!), która nie została w nowym domu przyjęta przez zamieszkałe tam koty. A na dodatek okazało się, ze kuleje ale jak sprzedawca zapewniał nie jest to mocna kulawizna. Niestety nie mogłam tego sprawdzić bo kotka spała a widząc jejo stan psychiczny i fizyczny nie miałam serca jej budzić. Na moją prośbę aby chociaż wysprzątał klatke skoro kotki nie chce wypuścić, powiedział, ze teraz jest zajęty i się nie rozerwie…. Jak wracałyśmy od logopedki to sklep był już zamknięty i nie mogłam sprawdzić czy coś zrobił. Dzisiaj postaram się to sprawdzić i ewentualnie zrobić zdjęcia jeśli sprzedawca pozwoli.
Niestety nie mogę zabrać kotki na stałe do siebie ale jeśli ktoś chciałby ją przygarnąć to mogę ją dowieźć do Warszawy (kotka jest w sklepie obok dworca PKP w Pruszkowie).
Pomóżcie...