Przyszła do mnie Vinn. Posiedziałyśmy sobie, pogadały. Nadszedł czas rozstania. Odprowadzam Ja Kingę do wylotu z klatki (blisko więc w kapciach). Odeszłyśmy ze dwa kroki od drzwi i słyszymy płacz koci (strasznie donośny). Idziemy za domki i co widzimy... maleństwo. No cóż mogłyśmy zrobić, dawaj łapać tą beksę. Zwiała pod samochód, a raczej wlazła w podwozie. Leżałyśmy dobre pół godziny zanim zdecydowała się wyjść (Vinn jesteś najlepsza w miauczeniu ). Kinga złapała maleństwo za łapkę i wyciągnęła. Owinęłyśmy w bluzę polarową i dzwonię po taryfę co by do weta pojechać natychmiast. Taxi podjechała (maluch cały czas się drze). Pojechałyśmy tam gdzie było najbliżej (tu adres podaję z całą premedytacją Powstańców Śląskich 101, nigdy więcej tam nie idę!!!!!!!). Wetka zdawała się mieć do nas pretensje, że ją o tej porze budzimy, na moje wyraźną prośbę pobieżnie zbadała małą (to koteczka) stwierdziła, że ma około 5-6 tygodni, dała lek na robale, do podania w domu, i paczkę karmy (mówiłam, że nie mam nic dla maluchów) dostałam sensitivity s/o control (hm czy to dl maluchów mogłabym się sprzeczać . Zapłaciłam... nie powiem ile bo mnie to powaliło (za 4 tenisistów-odrobaczanie, książeczki i maść na świerzba dałam 2 razy więcej, a tam chodziło o 4 kociaki). Wróciłam do domu znów taryfą.
Mała siedzi teraz w transporterze, u mnie w pokoju. Kazano mi ją wykąpać( ), drze się niemiłosiernie. Nie wiem co ja mam z nią zrobić. Jest maleńka. Śliczna krówka . Wiem tyle, że czeka mnie zaje... noc.
Kto przyganie kotecka na dom chociaż tymczasowy?????
Fotki będą jak mała się chociaż trochę uspokoi