Dziewczyny, pomysł z ulotką jest fajny i potwierdzam, że bardzo, bardzo na czasie, niestety W ciągu ostatnich 3 tygodni musiałam dośc często bywać w lecznicy - spotkałam tam 4 koty po wypadnięciu z okna. Dwa miały połamane tylne łapy (jeden dodatkowo peknięta miednicę), jeden odszedł na miejscu (opiekunowie przynieśli ciałko, jeszcze mieli nadzieję chyba), jeden był w trakcie rtg (nie wiem, jaki wynik).
To były dorosłe, kiluletnie koty. Każdy opiekun zarzekał się, że "on przecież zawsze tak grzecznie siedział". Cóż, wierzę, że może tak być. Tyle, że nie jest to żadną gwarancją.
I wiem, o czym mówię, niestety. Dawno temu, jeszcze u rodziców, mieszkała z nami koteczka. Przez prawie 6 lat grzecznie wysiadywała na loggi, na XI piętrze. To była dość specyficzna konstrukcja - bo w 2/3 na zewnętrznej stronie był murek z parapetem, a resztę stanowiła balustrada z prętów. Kicia nigdy nie wyszła na parapet, nigdy nie próbowała za niczym skoczyć, nie wystawiała nawet łebka między prętami (tak, jak np. niektóre psy to robią). Miała swój stołeczek i półkę od kredensu, tam sobie wysiadywała i spokojnie oglądała świat. I po tych niemal sześciu latach zrobiła właśnie coś nieoczekiwanego. Pozornie nic się nie działo, nikt jej nie wystraszył, siedziała półce. Wskoczyła nagle na parapet przy balustradzie, ześlizgnęła się. Zobaczyłam tylko kocią pupę znikającą za tym cholernym parapetem. Po czym puściłam się biegiem po schodach z tego jedenastego piętra, z nadzieją, że na dole jest trawnik, że kot spada na cztery łapy. I owszem, spadła na te cztery łapy. Tyle, że po drodze złamała kręgosłup. Nigdy się z tym nie pogodziłam, chociaż dzisiaj zdaję sobie sprawę z tego, że śmierć na miejscu mogła być w tej sytuacji najlepszym w możliwych zakończeń - przynajmniej o tyle, że Kicia nie cierpiała. Nie wiem, czy gdyby przeżyła, to znalazłabym w tamtych czasach lekarzy, którzy zdołaliby jej pomóc. Nigdy sobie tego nie wybaczyłam, chociaż to były te lata, kiedy w sklepach brakowało różnych rzeczy, o zabezpieczeniu z siatki nikt nawet nie myślał. A my ulegliśmy w pewnym sensie beztrosce, uspokojeni złudzeniem, że nasza Kicia jest przecież taka mądra i wie, co robi
Nigdy o tym nie zapomnę, zresztą, do dzisiaj ciarki mnie przechodzą, gdy widzę kota w otwartym oknie czy na niezabezpieczonym balkonie. Przez wiele lat odsuwałam od siebie myśl o tym, że mogłabym znowu mieć kota, bo miejsca, w których mieszkałam, nie nadawały się do tego (kto zna warszawskie osiedle Za Żelazną Bramą, ten wie, co mam na myśli). I nie ukrywam, że gdy wprowadzała się do mnie Balbina, wiedziałam już, że czeka mnie zabezpieczenie mieszkania. Ale wtedy już wiedziałam, jak to zrobić.
Pardon za tak długi wywód, nieskładny może zresztą, ale to jest taki temat, który trudno mi podjąć spokojnie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że część opiekunów z jakimś (dla mnie chorym) upodobaniem pławi się w tych swoich złudzeniach, że "kot nie jest głupi i przecież nie wyskoczy", że skoro to trzecie piętro, to nic mu nie będzie, że jak juz raz wypadł, to drugi raz tego nie zrobi, etc. Może właśnie drastyczne zdjęcie na ulotce przemówiłoby chociaż do części tych osób? Nie wiem, ale jestem pewna, że warto spróbować.