No, nie było tak żle
To znaczy spociłam się nieźle, ale z kociastymi to jak ze sprzątaniem. Zaczniesz od jednego kątka tzn. kota i nastepny kąt (kot) ci się nasuwa pod ręce wart sprzątania tzn. wyczesania czy innych zabiegów toaletowych.
aamms zapomnialas, że o mały włos Nikuś by zaliczył przyspieszona kastrację... A było to tak, że gdzies tam miał miec koło tyłka kołtun. No to Nikusia aamms bierze na ręce, jak zaczynam szukac kołtuna...
O, jest, taki duży, między tylnymi łapami. Nożyczki w dłoń i przymierzam się do wycięcia... ale coś mi ten kołtun za mięsisty...
Mając same panienki w domu nie jestem przezwyczajona do kocich jajek

Przymierzałam się do wycięcia Nikusiowi rodowych klejnotów...
Biedny staruszek Feluś po tych wszystkich zabiegach wyglądał z jednej strony bardzo elegancko z puchatym, wyczesanym na maksa futerkiem, a z drugiej bardzo żałosnie w przezroczystym kołnierzu. Zadekował się w ramach protestu na łóżku i siedział tyłem do oprawczyń.
Co do odrobaczania to aamms podeszła bardzo dyplomatycznie do tematu. Przyniosła mi Misia, twierdząć, że z tym to będzie problem. Nic to. Wzięłam się w garść, Misia też i... Mis połknął grzecznie pastę nawet się oblizał. No, to myślę, jak ten najtrudniejszy, to reszta będzie mały pikuś. Małe pikusie były niemal wszystkie poza moją sympatią Gacią, która walczyła przeciwko uciskowi i wciskowi pasty do pyska wszystkimi czterema kolczastymi łapami. Spacyfikowana za pomoca ręcznika i tak była trudnym przeciwnikiem.
Nie zmniejszyło to moje do niej symaptii. Nie wiem jak jest odwrotnie...
Po powrocie do domu tak byłam w transie czesaniowym, że wymacałam na zaskoczonej Bajrze jakiegoś minikołtunka i też go wyczesałam.
Na widok kota zaczynam po mału reagować jak pies Pawłowa: kot=kołtun=czesać (lub ciąć pazury)
