
Z kolei Otis - nie mógł się oprzeć już pustym półkom...czas było wracać:

Więcej zdjęć nie będzie - i tak Was zamęczam...
Opowiem jeszcze jak...no dobrze, od początku...pokój był na parterze, okna uchylne, nie było obaw, że coś się stanie...okno wschodnie i południowe...jasne więc, że kotetki korzystały ze słoneczka, szczególnie ciepłolubna Sonia...Panie Kucharki przyjeżdżały rano i idąc do kuchni zawsze przechodziły pod naszymi oknami...to, co teraz napiszę usłyszałam od jednej z nich...bo ja wtedy spałam...na wczasach się śpi, co nie?
Któregoś ranka zauważyły Sonię, która jak posąg z porcelany opalała się na słoneczku...mówi jedna do drugiej...ty zobac, kot, jaki ładny, stucny...Druga do niej, Ty...nie stucny, bo ogonem rusył...na to Pierwsza, to może jakiś mechanicny, na baterie, cy coś....I tak Sonia została kotem mechanicnym...Pani przyznała się do tej rozmowy, kiedy ja przyznałam się do tego, że przytargaliśmy ze sobą dwa koty...Dodam tylko, że Ksiądz Ludwik - gospodarz domu przyjął nasze futra z pobłażaniem, tak jak myślałam...tylko cały czas się śmiał, że nie wie, jak im noclegi rozliczyć, zwłaszcza, że jeden jest mechanicny...
Wiecie, że Piotr dostał pracę, więc był z nami tylko 4 dni, ja wracałam do domu sama...muszę się pochwalić...pierwszy raz za kierownicą taka trasa, do tego na pokładzie trójka dzieci i dwa koty, w tym jeden bardzo męcący i mędzący....nie ryzykowałam szelek, poszedł od razu do transporterka i powiem tak...milczał - ze 100 km na całej trasie...reszta...ja to przemilczę, OK? Gdzieś za Katowicami - nagła cisza...mówię do dzieciaków: Nie będę mówiła jego imienia, ale słyszycie, że ucichł? Na co mój Pierworodny: A rzeczywiście, OTIS jest cicho...oczywiście rozległo się głośne buuuuuuuuuuuuuuuuu i trwało do Piotrkowa...
I to by było na tyle - wakacyjnych opowieści...po powrocie koty od razu pozglądały kąty i głośno domagały się jeść...Otis jakby trochę obrażony na Pana, że go zostawił...znów adoruje Pańcię...