nowotwór złośliwy - Pafnucy odszedł ....

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob sie 05, 2006 19:09

Bardzo, bardzo Ci współczuję...bliskie mi osoby odchodziły cierpiąc...Zastanawiałam się, czy gdybym miała taką możliwość, żeby skrócić te cierpienia to...Wiem, jaka to decyzja, ale patrzenie na cierpiące zwierze byłoby chyba ponad moje siły...Przytulam mocno...
OUT OF ORDER Obrazek

pixie65

 
Posty: 17842
Od: Czw paź 20, 2005 9:53

Post » Sob sie 05, 2006 21:41

Słuchajcie.

Kot przyjął tabletke!!! Nadal nic nie je, jeśli nie liczyć kilku ziaren suchej karmy. Chyba zaraz spóbuje nakarmić go strzykawką.....

Dzien spędziłam na konsultacjach z dwoma weterynarzami - nieznanymi mi dotąd i nie mających kontaktu z Pafnucym. Każdy z nich cierpliwie wysłuchał mojej historii.. Oto reakcje:

Konsultacja pierwsza: Absolutnie nie leczyć! Poddać eutanazji i nie przedłużać sztucznie życia, a raczej cierpienia kota. Pani doktor znane były przypadki, że koty znosiły dobrze pierwsza chemię a po drugiej, trzeciej było bardzo źle. Uprzedza o wymiotach, biegunce, niechęci kota do współpracy, chowaniu sie w najciemniejszy kąt, miauczeniu wniebogłosy, utracie sierści... Uważa, że nie ma to żadnego sensu. Zdała mi pytanie-czy naprawdę chcę tak zapamiętać mojego kotka? Była bardzo skrajna w swych poglądach. To podziałało na mnie jak kubeł bardzo zimnej wody. Mój lekarz aż tak drastycznych perspektyw mi nie przedstawiał...

Konsultacja druga: Weterynarz-mąż mojej koleżanki rozmawiał ze mną łagodnie. Nie mówił ani "tak", ani "nie". Stwierdził, że kot jest już wiekowy, że ma nieciekawe parametry, do tego ta niewydolnośc nerek, która może się tylko pogłębiać...Powiedział, że jeśli mam pieniądze-spróbowac zawsze warto.

Jestem już w totalnej kropce.
Leki mam kupić w poniedziałek. Jeśli ich nie wykupię wiadomo, że kotka trzeba będzie uśpić. Jeśli wykupię leki, trzeba będzie być konsekwentnym....

MonaKicia

 
Posty: 117
Od: Pt sie 04, 2006 20:20
Lokalizacja: Białystok

Post » Sob sie 05, 2006 22:00

MonaKicia pisze:Jestem już w totalnej kropce.
Leki mam kupić w poniedziałek. Jeśli ich nie wykupię wiadomo, że kotka trzeba będzie uśpić. Jeśli wykupię leki, trzeba będzie być konsekwentnym....


Nie trzeba byc.
Przeciez to ze je kupilas nie oznacza ze kocurek musi wybrac cala serie, bez wzgledu na samopoczucie, bo jak nie to stanie sie cos strasznego.
Jesli zacznie byc zle - to po prostu w kazdej dowolnej chwili mozesz leczenie przerwac - wzywajac do domu lekarza ktory pozwoli Twojemu kocurkowi odejsc spokojnie...

Inna sprawa czy wogole sie za to brac, decydowac...
Biorac pod uwage niemoznosc wyleczenia a jedynie ewentualnosc przesuniecia o kilkadziesiat dni tego co nieuchronne :(
Oraz rodzaj nowotworu, wiek, chore nerki...
Ja bym sie chyba nie zdecydowala...
Ale latwo mi to mowic siedzac przed komputerem...
Mysle ze tu nie ma dobrej decyzji.
Kazda ma jakies ale :(

Blue

 
Posty: 23956
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Sob sie 05, 2006 22:13

Jeżeli kochasz bardzo kota i nie wiesz co zrobić, to trzeba powalczyć. Już nie jeden raz koty chorowały mi beznadziejnie. Wydawałam masę pieniędzy, żeby chociaż uczynić ich zycie znośnym. Karmiłam siłą 2, 3 miesiące. Moje zycie było udręką, bo wszystko musiałam dopasować do godzin karmienia.Wiem, że tak naprawdę człoweik robi to, żeby sobie potem powiedzieć: robiłam co mogłam do końca. Nie będziesz mogła sobie nic zarzucić. W leczeniu paliatywnym bardzo pomaga vilcacora. Mniej się cierpi.


Twój kot to doceni. Będzie Ci wdzięczny. To mu doda sił w walce z chorobą.

Zakocona

 
Posty: 6992
Od: Czw lut 03, 2005 22:19
Lokalizacja: Gliwice

Post » Sob sie 05, 2006 22:19

MonaKiciu, współczuję Ci bardzo. wysłuchałaś opinii lekarzy - różniących się między sobą. Byłaś u dr Jagielskiego, specjalisty, który ani nie namawiał, ani nie odradzał, był neutralny. Ale to znaczy, że jednak jakiś sens widzi. Bo gdyby to miałoby być tylko i wyłącznie przedłużanie cierpienia, to napewno stanowczo odradzałby. A on na chemii zna się najlepiej.
Teraz decyzji musisz poszukać w sobie. Tak jak pisze Blue - wykupienie leków do niczego nie obliguje. zobaczysz, że kot cierpi coraz bardziej - zrezygnujesz. Ja w przeciwieństwie do Blue chyba bym jednak próbowała. Ale też właściwie gdybam. Wierzę, że każdy z nasnosi w sobie zdolność do pedejmowania decyzji najlepszych dla siebie i najbliższych. Więc poszukaj w sobie odpowiedzi na pytanie, co będzie najlepsze dla Was i za tym pójdź. Napewno podejmiesz dobrą decyzję, jakakolwiek by ona nie była.
Narazie idź spać. Może jutro wydarzy się coś, co pozwoli Ci jeszcze lepiej zobaczyć i ocenić sytuację?

Anka

 
Posty: 17254
Od: Sob mar 08, 2003 21:23
Lokalizacja: Gdynia

Post » Sob sie 05, 2006 22:20

mam lzy w oczach, bardzo to smutne :(
jestem kompletnie zielona w takich sprawach, ale zycze Ci zeby stal sie cud, zeby kotek wyzdrowial-bo przeciez cuda sie zdarzaja...
przytulam mocno
Kicia... 16.09.2016 (*)

mamba luna

 
Posty: 1509
Od: Pon gru 19, 2005 0:14
Lokalizacja: kielce

Post » Sob sie 05, 2006 22:28

Współczuję, miałam podobny dylemat i ogromne rozterki z moją pierwszą koteczką Zuzią ... :cry:
Spróbuj trochę z siebie dać tym, co mają gorszy świat...
Obrazek ->tu nasz wątek-> a tu album :)

Fraszka

 
Posty: 5746
Od: Wto lip 27, 2004 9:04
Lokalizacja: Bydgoszcz

Post » Sob sie 05, 2006 22:40

Blue - To prawda, nie musze być przecież konsekwetna do końca, za wszelką cenę. Gdyby kotek cierpiał na pewno bym to zauważyła. Poza tym kot może zareagowac różnie- może właśnie zareagowac dobrze. Nigdy się tego nie dowiemy z góry. Byłabym jednak niepocieszona gdyby z kotkiem zrobiło się bardzo źle.


Zakocona - jednak jest jakiś sens w tej walce i możliwości powiedzenia sobie, że spróbowało się wszelkich sposobów. Ja jestem taką osobą,która prawie nigdy się nie poddaje, ale dotychczas nie były to sprawy tak dramatyczne i wymagające mojej całkowitej odpowiedzialności. Ta vilcacora to pewnie miałbybyć lek wspomagający, dodatkowy do tych przepisanych przez lekarza. W poniedziałek zadzwonię na numer, który mi wcześniej podałaś.


Anka - chciałam uściślić. Ja nie byłam u dr Jagielskiego. Jestem z Białegostoku. Jedynie mój wet wykonał tel. do Jagielskiego i uzyskał od niego informację o tym, że kot przeżyje ok. 66 dni. Szukam w sobie odpowiedzi cały czas....

mamba luna - dziękuję za dobre myśli o cudach.

Fraszka - miałaś podobny dylemat i co postanowiłaś?

MonaKicia

 
Posty: 117
Od: Pt sie 04, 2006 20:20
Lokalizacja: Białystok

Post » Sob sie 05, 2006 22:43

:cry: :cry: :cry:

monikita

 
Posty: 204
Od: Wto cze 06, 2006 8:54
Lokalizacja: WROCŁAW

Post » Sob sie 05, 2006 23:16

Nie umiem nic madrego doradzic... moge powiedziec, jedynie, ze kazdy sam musi dojsc do zgody sam ze soba.... wzgledem decyzji... tak rozwazajac, ja bym sprobowala terapii, chyba. Z mysla, ze w kazdej chwili mozna to przerwac gdyby bylo zle...
straszne decyzje
moge tylko wspolczuc, i cieple mysli przeslac
a co do cudow... i w te medycyny cuda wierze, i w te niemedyczne tez. Ludziom pozamedyczne terapie pomagaja, nie wiem czy istnieja jakies dla zwierzat.... Ludzkie "cuda" gdzie lekarze nie dawali szansy, juz widzialam....
ale, patrzec uwaznie niestety trzeba..gdzie granica wiary i oczekiwania na poprawe i cud, a gdzie juz... nie mozna:(
bardzo wspolczuje. badz dzielna
Obrazek

Agnieszka-

Avatar użytkownika
 
Posty: 707
Od: Wto sty 17, 2006 16:27
Lokalizacja: 3miasto lub koniec swiata (Umea)

Post » Pon sie 07, 2006 3:25

Nie odzywałam się na forum...
Wciąz szukałam w sobie odpowiedzi.

Jestem po kolejnych rozmowach terapeutycznych z wetkami (lekarkami z tej lecznicy, w której Pafnucy jest prowadzony). Po wzięciu pod uwagę jego stanu nerek, wieku - odradzają chemię.... Mówią, że to jtak naprawde pomoc dla właściciela a nie zwierzęcia. Właściciel zdobywa przeświadczenie, że uczynił wszystko co było możliwe. Ale co zdobywa zwierzę? - Kilka tygodni życia w ciągłym stresie, smutku i pogłębiającym się cierpieniu.

Czy warta jest skóra za wyprawkę? - To nie ja jestem tu najważniejsza ale mój kot. Decyzja na dzisiaj - nie chcę chemi-trucizny w jego biednym, nadwyrężnonym organizmie....

Czytałam sobie wątek Jany o Myszy.... Wiele przeszły, dzielne i odważne dziewczynki. To dla mnie ważne doświadczenia i wnioski.


Oczywiście widzę, że mój kotek ma jeszcze siłę i jako tako wolę walki, dlatego też podaję mu Encorton (choć bez dodatkowych leków coż to da...?). Zainteresuję sie chyba jeszcze tą vilcacorą, o której pisała Zakocona.

Jutro (a własciwie dziś) mam jeszcze rozmowę z lekarzem prowadzącym....Zobaczymy co on wymyślił przez weekend...


Pafnucy słabo je (kilka zarenek suchej - do wyboru chyba 5 rodzajów), na siłę wymazałam go papka convalescence RC). Troszkę pije. Siku robił rano. Głownie leży, troszkę spaceruje i "rozmawia" do mnie. jego mruczenie jest takie cichutkie. Napewno trudno mu przez te powiększone węzły chłonne....

Pozdrawiam Was.

MonaKicia

 
Posty: 117
Od: Pt sie 04, 2006 20:20
Lokalizacja: Białystok

Post » Pon sie 07, 2006 8:46

MonaKicia pisze: - To nie ja jestem tu najważniejsza ale mój kot.


Jeżeli będziesz się tym kierować, Twój kot nie będzie cierpiał niepotrzebnie.

Przed Tobą smutna i niezwykle trudna decyzja. Bardzo Ci współczuję.

Ale wiesz, za każdym razem, kiedy musiałam podjąć decyzję o eutanazji, czułam straszną rozpacz, ale wiedziałam, że robię dobrze. I czułam ulgę, że byłam w stanie skrócić cierpienie, przerwać agonię. Bo nasze zwierzęta mają ten przywilej i to szczęście, że nie muszą cierpieć, jeżeli nie ma nadziei.
Moja pierwsza kocia miłość
za TM
Obrazek Obrazek
Nie tworzysz świata, jest on zastany. Można tylko ruszyć tyłek i coś zmieniać. (Anda)

kota7

Avatar użytkownika
 
Posty: 12351
Od: Czw sty 27, 2005 20:19

Post » Pon sie 07, 2006 9:31

Przeczytalam watek bardzo na szybko ale bardzo mnie poruszyl... Wiele juz zostalo napisane, nie chce tego powtarzac...
Coz wiec moge... Przede wszystkim przytulam, strasznie mi przykro ze musicie przez to przechodzic.
Mozliwosc decydowania o losach, zyciu, smierci ukochanego zwierzaczka jest jednoczesnie blogoslawienstwem i tortura dla nas.
Wielu mowi ze one wiedza kidy.Ze gdy sa gotowe- daja nam znac.
Ja tego sie trzymam, majac rowniez ciezko, postepujaco chorego kota ktory- co tu duzo mowic- umiera, choc jest to bardziej rozciagniete w czasie.
Moge byc, robic wszystko i jeszcze wiecej (rowniez jesli chodzi o leczenie)...i podazac za nim, obowiaznkowe kilka krokow z tylu.
To, co Ci moge powiedziec, to to, co wiem z doswiadczenia.
Koty zyjace z nami, blisko z nami zwiazane, sa w stanie dla nas zyc i tym sie cieszyc, sa w stanie zniesc bol, niewygode, nawet cierpienie.
Mowi sie ze zwierzeta zyja dniem dzisiejszym, nie rozumieja cierpienia i dlatego cierpiec nie powinny.
Kiedys tak myslalam az nie przyszly kolejne problemy Lunka, az nie przyszedl bol.

Z wieloma rzeczami on radzi sobie lepiej niz ja. Nie bojac sie przyszlosci, nie rozpamietujac dawnych dni i mozliwosci, nie koncentrujac sie na cierpieniu to on wlasnie wygrywa z choroba nie dajac jej zdominowac calego swojego zycia, znajdujac sobie cos do cieszenia sie wsrod tego, z czego moze sie cieszyc, pomimo bolu, niesprawnosci, oslabienia, biegania ze strzykawka caly dzien. To on, nie ja, potrafi z pogoda ducha chwytac dzien.

Ja mysle ze mamy wciaz jeszcze malo doswiadczenia z przewleklymi, degeneracyjnymi chorobami u zwierzat, jednak weterynaria stoi nizej niz medycyna ludzka, nie ma tez takich doswiadczen i dorobku opieki paliatywnej. Moze wlasnie dlatego wydaje sie tak czesto, ze kategoria dla zwierzat jest ich cierpienie, jego obecnosc lub brak, w kategori zero-jedynkowej. Gdy mozna choroba opanowac, doprowadzic do klinicznej poprawy, znacznego komfortu zycia czy wrecz wyleczenia- nie ma watpliwosci.Podobnie nie ma ich gdy zycie staje sie zdominowane przez cierpienie, pozbawione godnosci, gdy milosc, nawet najwieksza, nie jest zdolna ukoic bolu, gdy lapki przestaja sluchac, oczki sa zmeczone.
Watpliwosci i dramat sa "posrodku", gdy w zasadzie nie wiadomo czego sie chwycic.

Nie wiem czy cos Ci ta moja pisanina pomoze. Takie moje refleksje, osoby, ktora wg swojego zdania ma wlasnie kotka "tak posrodku".
Wiedz, ze decydujac sie na leczenie dajesz szanse zdecydowania swojemu kotu o tym, czy i jak dlugo chce zyc.
Wiedz, ze odtad najistotniejsza bedzie opieka paliatywna w ramach ktorej da sie wiele zrobic i trzeba to robic. Mozemy wiele. Mozemy skutecznie zwalczac mdlosci, stymulowac apetyt, wyciszac, regulowac prace jelit (zaparcia i biegunki), w wielu przypadkach udaje sie skutecznie opanowac bol. U zwierzat stosuje sie zblizone srodki jak u ludzi i trzeba je stosowac, to nie jest tak ze jak sie decydujemy na leczenie, to konsekwencja tego musi byc bol, niewygoda, anoreksja itp.skutki uboczne.

Decydujac sie na leczenie chcemy niesc pomoc a w jej ramach rowniez lagodzic objawy uboczne.
Poromawiaj o nich z lekarzem.
Czy jest przygotowany by walczyc z tym, co wymienilam, czy w razie bolu ma dostep do roznych lekow, w tym opioidowych.

Mysle zewiele jeszcze mozna zrobic. Na twoim miejscu sprobowalabym, obserwujac jednoczesnie kotka.Przeciez sie znacie...
Musisz sobie zdawac sprawe ze moze byc tak, jak w przypadku Myszy Jany- ze chemia nie da spodziewanych efektow albo ze mimo pewnych efektow- nadejdzie straszny dzien, straszny moment, i wtedy na decyzje bedziesz miala kilka chwil doslownie.
Moze byc wreszcie tak, z czego tez trzeba zdawac sobie sprawe, podazajac za kotem a nie leczac dla siebie, ze on bedzie mial dosc. Bez szczegolnego powodu, nawet mimo pozornej skutecznosci terapii.

Czekaja Was trudne chwile ale to moze byc da Was jednoczesnie dobry czas.

Mysle cieplo.
ObrazekObrazekObrazekObrazek
Sa dwie Mamy i jedno Slonce/chociaz kazda inaczej kocha/Marta ma podrapane od "zabawy" rece, Ania- mruczacego na kolanach kota.

nan

 
Posty: 3267
Od: Śro lis 12, 2003 19:54
Lokalizacja: Warszawa-Mokotow

Post » Pon sie 07, 2006 11:45

Napiszę to wprost - moim zdaniem chemia nie ma sensu. To tylko 2 - 3 miesiące dłuższego życia. Życia być może z cierpieniem, życia z zabiegami leczniczymi, których żaden kot nie znosi dobrze psychicznie.

Trzeba umieć się pożegnać.

Walka ma sens póki jest szansa na wyleczenie. W tym przypadku to tylko przedłużanie agonii.

Jana

 
Posty: 32148
Od: Pt sty 03, 2003 19:59
Lokalizacja: Warszawa (Koło)

Post » Pon sie 07, 2006 15:32 mój kot

Ja chyba cie nie pociesze - co najwyzej opowiem Ci swoja historie, poczujesz się może, że nie jesteś sama. Moją jedyną największa miłością jest 10 letnia Perła. Ponad półtora roku temu wykryłam szybko rosnacy guz. Miała operacje - były to tłuszczaki, powiedziano mi że beda sie odnawiać. Ona zachowywała się normalnie tylko z guzami. Pół roku temu wyczułam, że znowu cos rośnie, nikt tego nie chciał zrobić - jeden najlepszy w łodzi się podjał - to już był guz złośliwy. Od tamtej pory bardzo schudła, mało je - ja zreszta wymyślam rózne metody by jadła. miesiąc temu znowu była na stole bo coś już rosło - tym razem tłuszczak. Teraz pojawia się coś znowu i jestem w kropce - ale myśle, że juz tego nie zrobie. Cierpie i dimam, ale ona jest tak żywotna i nie ma oznak choroby, że nie mam serca jej znowu usypiać to ciezkie dla organizmu. Po każdej operacji jest smutniejsza. Boje się ze z natępnej może sie nie obudzić, o to bedzie gorsze. Jeszcze nie zdecydowałam do końca ale strasznie sie boje, że ją strace - wiem co przezywasz i jestem z Tobą. Wiem jedno gdyby był juz taki przypadek jak u Ciebie nie czekałabym.
Powodzenia
Matka dwóch frytek

mjb

 
Posty: 18
Od: Pon sie 07, 2006 14:33
Lokalizacja: Łódź

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, dorcia44, Google [Bot] i 211 gości