» Pon sie 07, 2006 9:31
Przeczytalam watek bardzo na szybko ale bardzo mnie poruszyl... Wiele juz zostalo napisane, nie chce tego powtarzac...
Coz wiec moge... Przede wszystkim przytulam, strasznie mi przykro ze musicie przez to przechodzic.
Mozliwosc decydowania o losach, zyciu, smierci ukochanego zwierzaczka jest jednoczesnie blogoslawienstwem i tortura dla nas.
Wielu mowi ze one wiedza kidy.Ze gdy sa gotowe- daja nam znac.
Ja tego sie trzymam, majac rowniez ciezko, postepujaco chorego kota ktory- co tu duzo mowic- umiera, choc jest to bardziej rozciagniete w czasie.
Moge byc, robic wszystko i jeszcze wiecej (rowniez jesli chodzi o leczenie)...i podazac za nim, obowiaznkowe kilka krokow z tylu.
To, co Ci moge powiedziec, to to, co wiem z doswiadczenia.
Koty zyjace z nami, blisko z nami zwiazane, sa w stanie dla nas zyc i tym sie cieszyc, sa w stanie zniesc bol, niewygode, nawet cierpienie.
Mowi sie ze zwierzeta zyja dniem dzisiejszym, nie rozumieja cierpienia i dlatego cierpiec nie powinny.
Kiedys tak myslalam az nie przyszly kolejne problemy Lunka, az nie przyszedl bol.
Z wieloma rzeczami on radzi sobie lepiej niz ja. Nie bojac sie przyszlosci, nie rozpamietujac dawnych dni i mozliwosci, nie koncentrujac sie na cierpieniu to on wlasnie wygrywa z choroba nie dajac jej zdominowac calego swojego zycia, znajdujac sobie cos do cieszenia sie wsrod tego, z czego moze sie cieszyc, pomimo bolu, niesprawnosci, oslabienia, biegania ze strzykawka caly dzien. To on, nie ja, potrafi z pogoda ducha chwytac dzien.
Ja mysle ze mamy wciaz jeszcze malo doswiadczenia z przewleklymi, degeneracyjnymi chorobami u zwierzat, jednak weterynaria stoi nizej niz medycyna ludzka, nie ma tez takich doswiadczen i dorobku opieki paliatywnej. Moze wlasnie dlatego wydaje sie tak czesto, ze kategoria dla zwierzat jest ich cierpienie, jego obecnosc lub brak, w kategori zero-jedynkowej. Gdy mozna choroba opanowac, doprowadzic do klinicznej poprawy, znacznego komfortu zycia czy wrecz wyleczenia- nie ma watpliwosci.Podobnie nie ma ich gdy zycie staje sie zdominowane przez cierpienie, pozbawione godnosci, gdy milosc, nawet najwieksza, nie jest zdolna ukoic bolu, gdy lapki przestaja sluchac, oczki sa zmeczone.
Watpliwosci i dramat sa "posrodku", gdy w zasadzie nie wiadomo czego sie chwycic.
Nie wiem czy cos Ci ta moja pisanina pomoze. Takie moje refleksje, osoby, ktora wg swojego zdania ma wlasnie kotka "tak posrodku".
Wiedz, ze decydujac sie na leczenie dajesz szanse zdecydowania swojemu kotu o tym, czy i jak dlugo chce zyc.
Wiedz, ze odtad najistotniejsza bedzie opieka paliatywna w ramach ktorej da sie wiele zrobic i trzeba to robic. Mozemy wiele. Mozemy skutecznie zwalczac mdlosci, stymulowac apetyt, wyciszac, regulowac prace jelit (zaparcia i biegunki), w wielu przypadkach udaje sie skutecznie opanowac bol. U zwierzat stosuje sie zblizone srodki jak u ludzi i trzeba je stosowac, to nie jest tak ze jak sie decydujemy na leczenie, to konsekwencja tego musi byc bol, niewygoda, anoreksja itp.skutki uboczne.
Decydujac sie na leczenie chcemy niesc pomoc a w jej ramach rowniez lagodzic objawy uboczne.
Poromawiaj o nich z lekarzem.
Czy jest przygotowany by walczyc z tym, co wymienilam, czy w razie bolu ma dostep do roznych lekow, w tym opioidowych.
Mysle zewiele jeszcze mozna zrobic. Na twoim miejscu sprobowalabym, obserwujac jednoczesnie kotka.Przeciez sie znacie...
Musisz sobie zdawac sprawe ze moze byc tak, jak w przypadku Myszy Jany- ze chemia nie da spodziewanych efektow albo ze mimo pewnych efektow- nadejdzie straszny dzien, straszny moment, i wtedy na decyzje bedziesz miala kilka chwil doslownie.
Moze byc wreszcie tak, z czego tez trzeba zdawac sobie sprawe, podazajac za kotem a nie leczac dla siebie, ze on bedzie mial dosc. Bez szczegolnego powodu, nawet mimo pozornej skutecznosci terapii.
Czekaja Was trudne chwile ale to moze byc da Was jednoczesnie dobry czas.
Mysle cieplo.