Kolejny poranek u weta. W nocy maly nie ruszal sie - dostalam napadu paniki, ze umiera i malo brakowalo a dzwonilabym po weta. Slinil sie ciagle i byl chlodny... przyszedl pod koldre i mnie oslinil na amen

Rano jak wstalam nagle wyrosl przed szafka z jedzeniem i zaczal glosno domagac sie jedzenia - dalam mu i rzucil sie na nie. Jedynie zauwazylam, ze ma jakby klopot z gryzieniem. Sprawia mu bol. O 9 pojechalismy (jak codzien ostatnio) do weta. Temperatura 38,5, kot protestowal bardzo przy badaniu - powiedzialam o klopotach z gryzieniem, obejrzelismy dziasla - zapalenie okropne. Diagnoza - Herpes... dostal ostani antybiotyk, zeby nie przerywac, zarcie Hillsa a/d, Metacam na znieczulenie mordki i polecenie obserwacji. Slinotok podobno z tego, ze bardzo oblozona mordka w srodku...
Po odstawieniu do domu kot wchlonal prawie cala puszke Hillsa i napil sie wody...
Mam nadzieje, ze bedzie lepiej