Fil jest bardzo biedny.
Chodzi z obolałymi łapami i szuka miejsca, w którym maluchy nie będą mu przeszkadzały...
Wczoraj rawie się nie ruszał. Rozczulił mnie za to maksymalnie.
Zwykle kiedy wracam z pracy w drzwiach wita mnie kocia gromadka.
Najmniej trzech rezydentów, do tego któryś azylowy...
Wczoraj przyszedł Gandalf, a zaraz za nim Toosia kichając. Brakowało Fila.
I dopiero po chwili, zza brzegu wersalki wyłonił się kuśtykający, obolały Fil. Nie wskoczył jak zwykle na stolik czy szafkę, nie kręcił mi się pod nogami... Stanął jakiś metr ode mnie i popatrzył tylko, biedaczek... Bolały go łapy, cały dzień nie chodził nigdzie, ale wyszedł żeby mnie przywitać...

Kochany kot!
A dziś w nocy przyszedł do mnie na łóżko, wyciągnął się na boku i tak wyciągnął łapy, żeby wszystkimi łapciami dotykać mnie... Przespał tak do rana. Mam nadzieję, że go mniej boli, skoro się tak wyciąga...
A tu Filecik jeszcze zanim zachorował...
Toosia na początku nic sobie z kk nie robiła. Tylko migały jej łapięta, kiedy ganiała się z malcami. Ale przedwczoraj zaczęła być nieco mniej ożywiona. I kichała. Wczoraj pojechała do weta, dostała lekarstwa. Nie biega już tak. Niewiele chodzi. Ma malusi apetyt. Podobnie jak Fil. Namawiam ich na jedzenie. Jak poproszę - jedzą. Słoneczka moje kochane! Toosiuni bardzo przeszkadza katar. Paca nosek łapką, jakby chciała w ten sposób zbić natrętny problem. Biedulinka... Piska, paca nosek i chowa się w transporterku, albo w legowisku. Smutna bardzo...
Jak na tym zdjęciu, choć tu nie jest chora jeszcze...
Tu ma przerwę w zabawie swoją ulubioną smyczką do kluczy...
Martwię się że zachoruje Śnieżka i Gandalf, albo Goga... Mamy już epidemię i szpital w mieszkaniu...

:(:(
A ten wirus jest naprawdę wredny... ech...