Po odejściu Gaspara wzięłam ze schroniska Turka.
Straszna bieda z ogromną ślimaczącą się raną na przedniej łapce

Tak mi się okropnie zrobiło go żal...
Oczywiście schron zapewniał mi leczenie, nawet mazidła jakieś mi przywozili do domu.
Było coraz gorzej. Rana się nawet zabliźniała ale Turek coraz bardziej kulał i musiało go coraz bardziej boleć bo coraz bardziej wygryzał coraz to większe rany... Mój wet był taż bezsilny. Ale zrobił chociaż wymaz i wtedy dowiedziałam się że to gronkowiec. Posiew wykazał ze oporny mniej czy wiecej na wszystkie dostepne antybiotyki.
Przypadkiem spotkałam na ulicy panią , taką znajoma "z widzenia", i ona mi opowiedziała o weterynarzu który leczy ozonem.
Okazało się że to 3 razy blizej naszego miejsca zamieszkanie niz poprzedni. Tyle ze troszke na uboczu i dlatego pewnie nie namierzyłam go wcześniej.
Poszłam z Turkem.
Wizyta zaczełą sie od zrobienia zdjęcia łapki

Zapytałam po co to mi powiedział ze zobaczę za tydzień dwa...
Zniknął w drugim pokoiku i wrócił z ogromną PUSTĄ strzykawą i zaczął ostrzykiwac podskórnie wokół rany tym NICZYM
Tego już było mi za wiele i stałam się natrętna.
Jak skończył to usiedliśmy i zaczął mi wszystko tłumaczyć .
W te "pustej" strzykawie był OZON, Na odchodnym wręczył mi jeszcze butelkę ozonowanego olejku i kazał smarować dwa rzy dziennie przed spacerami zeby jak najmniej zlizywał. NIE OWIJAC
cdn