Kilka lat temu, kiedy zaczynałam dokarmiać koty w pracy, do grona kotów dołączyła śliczna, młoda koteczka, srebrno-szaro-biała. Byla zupełnie oswojona, biegała za nami (karmimy razem z koleżanką), dawała się głaskac i brać na ręce. Po karmieniu odprowadzała nas do drzwi i tak bardzo chciała iść z nami do domu... Ale zawsze były jakieś koty w pilniejszej potrzebie - a to małe kotki, które nie poradziłyby sobie same, a to jakaś nowa "znajda", której koniecznie trzeba było znaleźć dom, bo nie była akceptowana w stadzie.
Koteczka (nazywayśmy ją Nasza, a potem przemianowałyśmy na Agunię, w skrócie - Gunię) czekała. W pewnym momencie zaczęłyśmy akcję sterylizacyjną i Gunia była jedynym kotkiem, którego po prostu wzięłam na ręce i wsadziłam do kontenerka. Pojechała w nim, ale nie do domu (jak pewnie myślała), a na sterylizację. I po tej sterylizacji Gunia na zawsze straciła do nas zaufanie.
Już nie dawała się brać na ręce, może rana długo ją bolała, a potem odwykła. Kontenerek tak ją przerażał, że kiedy wreszcie miała w nim pojechać do wymarzonego domku, za nic nie chciała dać się do niego wsadzić. Zamiast niej pojechała inna koteczka (Ruda, która obecnie nazywa się Basia i jest bardzo szczęśliwa). A Gunia została. Z czasem stała się bardziej dzika - i nawet trochę agresywna, bo choć nadal dawała i daje się głaskać (a nawet o to prosi, szczególnie przed karmieniem - wybiega jako pierwsza, wita nas i łasi się), w pewnym momencie decyduje, że koniec zabawy i wali łapą z pazurami.
Stopniowo nauczyłyśmy się z koleżanką rozpoznawać, kiedy Gunia "ma dość", ale do dziś zdarza nam się oberwać. Staram się oswajać Gunię ponownie, podsuwam jej najlepsze kąski - owszem, zjada, ale potem szybko odchodzi. Mam wrażenie, że boi się innych kotów, w stadzie jest wystraszona, raczej ustępuje innym kotom, gdy podchodzą do jej miseczki.
Kiedyś Gunia odprowadzając nas do drzwi patrzyła z nadzieją... Dziś ma smutne, zrezygnowane spojrzenie. Straszenie bym chciała jej pomóc, ale nie mogę jej wziąć do siebie - karmię z własnych funduszy 25-30 bezdomnych kotów (liczba się zmienia), sama jestem mocno schorowana i nie dam rady (fizycznie i finansowo) przygarnąć drugiego kota do domu. Moja koleżanka ma juz 5 kotów (i psa) i też nie może przyjąć Guni. Wiem, że Gunia nie cierpi głodu ani zimna, ale czuję, że jest nieszczęśliwa.
Wiele naszych kotów urodziło się "na miejscu", nie zna innego życia i jakoś się odnajduje w tych warunkach, które możemy im zapewnić. Ale nie Gunia.
Niestety, z powodu Guninych "złych humorów" nie mam odwagi dać jej do zwykłej adopcji (czasem trafiają się chętni, ale każdy chce kota - przytulankę, nawet jeśli to kot dorosły). Mam wrażenie, że gdybym już przed laty znała to Forum, Guni los potoczyłby się inaczej. Jednak postanowiłam napisać o niej teraz - może ktoś podejmie wyzwanie i spróbuje ją przygarnąć? Myślę, ze w domowych warunkach Gunia mogłaby znowu stać się tą przytulastą, uroczą koteczką, którą była, gdy do nas trafiła. Pewnie odzyskałaby zaufanie i pewność siebie. Czy ktoś da jej szansę?
Wątek jest też na Forum, ale może Kociarnia będzie szczęśliwsza dla Guni?