Pięknie dziękujemy wszystkim czytelnikom za takie pochwały i głaski, naprawdę czujemy się aż zawstydzeni

(no dobra, ja się czuję, Bigos przyjmuje je jakby mu się słusznie i od zawsze należały...

).
No i żeby wprowadzić nieco realizmu do tego sielsko-anielskiego image'u Bigosa, opowiem Wam co ten mój kot dziś nawyprawiał...
Wróciłam do domu dość późno, bo w poniedziałki pracuję do 18:00.
Od progu przywitał mnie znudzony Bigos, który wyraźnie dość miał samotności.
(w każdy poniedziałek, który jest dniem najdłuższej kociej samotności, tuż przed wyjściem z domu sprawdzam pieczołowicie czy:
- naczynia w zlewie nie są zalane płynem do mycia naczyń, bo Bigos namiętnie spija z nich wodę;
- papier toaletowy schowałam do szafki;
- schowałam chleb i zablokowałam chlebak śrubką;
- schowałam gąbki do mycia naczyń;
- w przedpokoju jest wystarczająca ilość kocich zabawek.)
Postanowiłam zatem zadbać o rozrywkę dla kota, wypuszczając go na balkon. Tak właśnie zrobiłam i udałam się następnie do kuchni, w celu rozpakowania zakupów. Jakoś tak po kwadransie przypomniałam sobie, że miałam Bigosowi wstawić jego "tymczasowe drzewko balkonowe", czyli drapak na krześle. Chwyciłam w jedną rękę drapak, w drugie krzesło i pognałam kłusikiem w stronę balkonu.
Zamyślony Bigos siedział na parapecie. W pewnym momencie, ostrzeżony rumorem, który robiłam, obejrzał się przez ramię...
Tu zwolnimy na moment tempo akcji i przyjrzymy się sytuacji: na parapecie, nieco oślepiony promieniami zachodzącego słońca, siedzi kot, a z głębi ciemnego mieszkania nadciąga ze złowieszczym rumorem przerażający, niekształtny, ogromny stwór...
Bigos zrobił

po czym w jednej sekundzie dokonał trzech czynności: maxymalnie się najeżył, zesikał z przerażenia i jednym susem wskoczył na siatkę balkonową, po czym zawisł mniej więcej na wysokości ludzkiej twarzy...
Jeszcze tak przerażonego kota w życiu nie widziałam!
Kiedy mnie po tej sekundzie rozpoznał, dam sobie rękę uciąć, że na jego fizjonomii pojawił się mieszany wyraz niekłamanej ulgi i straszliwego wstydu - szybko zeskoczył z siatki, po czym z pewnym zażenowaniem zaczął sobie wylizywać obsikany ogon...
A teraz znów, jak gdyby nigdy nic, na pełnym luzie wyleguje się na drapaku

.
Jak ja żałuję, że nie miałam w tamtej chwili przy sobie aparatu!
