Witam !!
Nasza historia ze zwierzakami zaczęła się od.... małego czarnego 7 dniowego urwisa. Jakieś bydle wyrzuciło 2 kotki w worku na śmieci, były maleńkie oblepione gumą do żucia, głodne, bez mamy i bez szans. Byliśmy wtedy 7 dni po ślubie -wyjechaliśmy wtedy do znajomych 150 km od miejsca zamieszkania i jeden z kotków trafił do nas. Oczywiście o pozostaniu ze znajomymi nie było mowy bo trzeba było działać. Miejscowy weterynarz nie zareagował, powiedział jedynie, że to nie jego problem bo mieszkańcy tej wsi koty topią i jak przeżyje to dobrze jak nie to trudno.... Jakże byliśmy z mężem zszokowani. Wróciliśmy wiec do Białegostoku w poszukiwaniu weterynarza. Była niedziela – noc a my nie bardzo wiedzieliśmy jak uratować naszą kicie. Do weterynarza dostaliśmy się dopiero w poniedziałek wczesnym rankiem bo nocne poszukiwania okazały się bezowocne. Kicie nakarmiliśmy tak jak umieliśmy – krowim mlekiem - robiąc prowizoryczny zakraplacz z byle czego. Ułożyliśmy ją w pudełeczku z butelką ciepłej wody obok bo jedynie na rękach, lub czując ciepło się uspokajała. Była taka maleńka, że można było zamknąć ją w dłoniach. Kiedy już zobaczył ją weterynarz – nareszcie człowiek z sercem – wytłumaczył nam jak mamy się opiekować kotkiem. Kupiliśmy odpowiednie mleko, butelkę, lampkę dogrzewającą, która utrzymywała temperaturę ciała i stworzyliśmy inkubator dla naszego nowego członka rodziny. Masowaliśmy brzuszek karmiliśmy i... kochaliśmy bez pamięci. Oczywiście szanse na przeżycie po takim wychłodzeniu i wygłodzeniu był minimalne ale... nam się udało J. W tym roku będziemy obchodzili 3 rocznice ślubu a tego samego dnia nasza Kotka 3 urodziny.
Wyrosła nam na cudownego kota z temperamentem tornada

i jest wspaniała.
Po jakimś czasie od momentu przygarnięcia Kotecka moja siostra z Mezem wyjechali do UK i zostaliśmy obdarowani naszym rodzinnym kotem Bestysią. Bestysia była piekną kicia, spokojną o mentalnosci i apetycie garfilda.
Potem trafił do nas Kaprys – pies blablador

został przez nas kupiony. Pojechaliśmy ze znajomymi aby pomoc im przewieźć kupionego przez nich psa. I kiedy zobaczyliśmy wśród wielu piesków jednego skulonego, wystraszonego i wyraźnie chudszego od innych psiaka, który bał się ludzi i widać było, że zwierzaki nie były tam zbyt dobrze traktowane – wyjechaliśmy z dwoma labradorami – znajomych i naszym.
W grudniu 2004 roku Bestysia odeszła za tęczowy mosteczek. Zmarła w okrutnych męczarniach z powodu okrucieństwa weterynarzy. Nigdy w życiu nie zaznamy spokoju po tym jak odeszła. Wszystko trwało jedynie tydzień... ale to było straszne. Przy rutynowym „przeglądzie” zwierzaków weterynarz wyczuł guza w jamie brzusznej, zrobiono rtg zamiast usg. Diagnoza była bardzo dziwna – jakieś ciało obce w jamie brzusznej lub guz. Następnego dnia operacja. Okazalo się, że Bestysia ma wielotorbielowatosc nerek jedna nerka byłą już doczetnie zniszczona a druga zaatakowana prze chorobę. Usnieto jej nerkę. Tydzień czasu ratowaliśmy jej życie wierząc na ślepo weterynarzom. Bestysia miała genetyczną chorobę, na którą persy często chorują. Nie miała szans przeżyć po operacji i wrócić do zdrowia. Tydzień później w nocy wezwaliśmy weterynarza do domu aby ją uśpił ... bo zaczęła mieć problemy z oddychaniem. Nacierpiała się strasznie. Naprawdę nie mam słów aby to opisać, aby opisać to jak bardzo cierpiała, ile mam żalu do tych ludzi, którzy pozwolili nam wierzyć, że wszystko będzie dobrze abyśmy wydawali pieniądze na leki, zastrzyki, zabiegi. Wydaliśmy majątek ale to bez znaczenia – znaczenie ma to, że nasz kot umierał przez 7 dni na raty a my byliśmy tego świadkami i przeżyliśmy traumę, która do dziś spędza nam sen z powiek.
W lipcu 2005 urodziła się nasza córka Maja i nie myśleliśmy o drugim kotku. Dopiero teraz kiedy nasza córka skończyła 8 miesięcy myśl o adopcji kota powraca. Mamy dość duże mieszkanie, 2 wspaniałe zwierzaki, i puste miejsce w sercu.
Kiedy zaczęłąm porzeglądać to forum wiedziałam, że jakiś kot sobie mnie wybierze... bo jeżeli złamie nam serce to znaczy że sobie nas wybrał czyli my jesteśmy dla niego a on dla nas....
Ale rozsądek też musi być.... i nei bedzie to adopcja bezwarunkowa - ze wzgledu na naszą córkę kot musi być bezwzględnie zdrowy (zdrowy na tyle aby nie zarazic niczym człowieka).
Nie wiem jaki jest stan zdrowia Magdy.... resztki rozsądku kaza mi pytać bo .... w zasadzie ona mi już złamała serce
I czy doświadczeni kociarze moga mi napisac czy w jesieni jej życia nie bedzie przeszkadzał pies, kot i raczkujący krokodyl (moja córka Maja) ?
Czy odległość do Białęgostoku nie jest zbyt uciązliwa do pokonania? Jak ona sie miewa na dzień dzisiejszy?
Nasz pies jest potulny jak baran

to taki duży cielak do przytulania kot robi znim co chce - ale nasza kotka o imieniu Kotecek.... jest.... no cóż małym czarnym rozpuszczonym diabelcem.
Mam wielki zapał ale też obawy.... prosze doświadczonych o rade abym nei zrobiła tej biednej istotce jeszcze wiekszej krzywdy.
Tu sązdjecia ewentualnej przyszłej rodziny Madziowej
http://majka.w-sieci.org/thumbnails.php?album=9