Dziwny jest ten świat... późnym popołudniem odezwało się do mnie schronisko pytając czy rudasy są jeszcze u mnie, ponieważ zgłosił się ich
prawowity właściciel i chciałby je odzyskać. Troszkę mnie to zdezorientowało... okazało się, iż teściowa owego Pana pod jego nieobecność zawiozła koty do schroniska (prawie 20kg żywej wagi, odważna), a kiedy Pan wrócił do domu (wracał z GB) dowiedział się, że koty uciekły przez balkon. Wydało mu się to podejrzane, poszedł szukać kotów na dwór, zadzwonił do schroniska i ... trafiony zatopiony, koty faktycznie dotarły, ale przywiozła je jakaś Pani, nie trafiły tu z ulicy. No i bach... teściowa nasłuchała się conieco, a Pan przed chwilą był odebrać koty. Miły, w porządku, widać, że je kocha, przygotowuje właśnie procedurę czipowania kotów, bo wyjeżdzają razem z nim na stałe do GB. Na koniec, kiedy powiedziałam, że mam nadzieję, że następnego razu nie będzie, odpowiedział, że prędzej teściową do schroniska odda, niż swoje ukochane koty

I dobrze tak głupiej babie!
Grrrr... niby szczęśliwe zakończenie, ale czy te koty musiały tyle stresu przeżyć?