Pan Buras od gości w moim domu. Wcześniej mieszkał w osiedlowym kocim domku razem z dwójką równie uroczych braci - bliźniakiem o nieco drobniejszej posturze i czarnym, przytulastym, zółtookim przystojniakiem. Pan Buras jest mimo stanu wolnożyjącego nie jest zagłodzony (jego brzusio gwarantuje mu dziką kartę do klubu brzusiowatych kotów

) ale za to bardzo spragniony miłości i przytulanek. Podczas dokarmiania w pierszej kolejności interesowały go zawsze moje kolana, na których z głośnym traktorem przekładał sie z boku na bok, ugniatając i patrząc cały czas z uczuciem w oczy i obdarzając pocałunkami

. Podczas próby przeniesienia kociej rodziny do piwnicy gdzie łatwiej zniosłaby mrozy najmniejszy z braci odmówił współpracy i w rezultacie tylko Pan Buras został w piwnicy. Zamiast jednak rozoszować się wygodami w postaci podgrzewanego posłania na rurze z ciepła wodą, pełnej miski z niezamarzającym żarciem i kuwety przez dziurę pod sufitem przeniósł sie do sąsiedniej piwnicy. Siedział tam 1,5 doby na regale gdzie dawał sie głaskać(przez dziurę)i wywracał sie na plecki mrucząc, ale wyjść nie chciał. W końcu wyciągnełam go z sąsiadką (nie uświadamiając jej do końca co on tam robił

) i teraz czeka u mnie na jutrzejsze odjajczanie. Siedzi w pudle grzecznie, zjadł mokre, troche zaczyna pomiaukiwać, załatwiac sie nie chce. Rezydentka zajrzała zaciekawiona do pudła, wydała odgłos jakim wita wrony za oknem i zła, że ja wystawiłam z pokoju wystrzelała psa po pysku. To mój pierwszy lokator, któremu będe szukać domu. Umieściłam tu jego wątek bo będę dzielić się wątpliwościami (czytaj panikować). Juz sie martwie bo sie zaczął odzywać i nie załatwia sie a ja musze wyjść z domu.
