W-wa Bezdomny kicio już w domku tymcz!!!!!! Ma już imię-JOGI

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto lut 07, 2006 18:28

scholastyka pisze:Słuchajcie, tak się zastanawiałm - czy któraś z Was miała doświadczenie z dziczkiem? Takim dość typowym :roll:
Generalnie parska na mnie i jest bardzo baaardzo nieufny :(
Czy któraś z Was oswajała takiego małego dzikusa? Udało się? Długo to trwało? (rozumiem, że to kwestia miesięcy pewnie)


Ja oswajałam Pyśkę.. To ta krówka z dolnego rzędu..
Gdzieś na swoim wątku opisałam jak to było, ale muszę poszukać.. Jak znajdę to Ci wkleję..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto lut 07, 2006 19:42

Dzięki wielkie Aniu. Najbardziej martwi mnie to, że nie mogę z nim poki co iść do weta, bo na razie jest jeszcze dziczkiem, a jednak słyszę że ma zatkany nosek :?

Ale przed chwilą zlizal mi z palców trochę śmietany, no i już nie parska więc podejrzewam, że musi się oswoić z sytuacją po prostu 8)

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 19:48

scholastyka pisze:Dzięki wielkie Aniu. Najbardziej martwi mnie to, że nie mogę z nim poki co iść do weta, bo na razie jest jeszcze dziczkiem, a jednak słyszę że ma zatkany nosek :?

Ale przed chwilą zlizal mi z palców trochę śmietany, no i już nie parska więc podejrzewam, że musi się oswoić z sytuacją po prostu 8)



Dlaczego nie możesz? Dał sobie obciąć pazurki a do kontenerka go nie wsadzisz?
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto lut 07, 2006 19:53

aamms pisze:
scholastyka pisze:Dzięki wielkie Aniu. Najbardziej martwi mnie to, że nie mogę z nim poki co iść do weta, bo na razie jest jeszcze dziczkiem, a jednak słyszę że ma zatkany nosek :?

Ale przed chwilą zlizal mi z palców trochę śmietany, no i już nie parska więc podejrzewam, że musi się oswoić z sytuacją po prostu 8)



Dlaczego nie możesz? Dał sobie obciąć pazurki a do kontenerka go nie wsadzisz?


Wiesz co, ja się po prostu boję że on zaatakuje weterynarza :?
a może po prostu boje się że to mu przysporzy już do końca traumy i tak się tylko usprawiedliwiam :roll:

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 20:33

scholastyka pisze:
aamms pisze:
scholastyka pisze:Dzięki wielkie Aniu. Najbardziej martwi mnie to, że nie mogę z nim poki co iść do weta, bo na razie jest jeszcze dziczkiem, a jednak słyszę że ma zatkany nosek :?

Ale przed chwilą zlizal mi z palców trochę śmietany, no i już nie parska więc podejrzewam, że musi się oswoić z sytuacją po prostu 8)



Dlaczego nie możesz? Dał sobie obciąć pazurki a do kontenerka go nie wsadzisz?


Wiesz co, ja się po prostu boję że on zaatakuje weterynarza :?
a może po prostu boje się że to mu przysporzy już do końca traumy i tak się tylko usprawiedliwiam :roll:



Przecież weci kastrują dziczki..

Nie bój się, wet sobie poradzi a Ty będziesz wiedziała czy kicio jest zdrowy..
Mogę Ci śmiało polecić Jacka Lesiaka z lecznicy Gamma na Czechowa 2.. (jest w wątku wetów polecanych).. On sobie radzi z dziczkami koncertowo..
Ostatnio edytowano Wto lut 07, 2006 22:05 przez aamms, łącznie edytowano 1 raz
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto lut 07, 2006 20:36

aamms pisze:
scholastyka pisze:
aamms pisze:
scholastyka pisze:Dzięki wielkie Aniu. Najbardziej martwi mnie to, że nie mogę z nim poki co iść do weta, bo na razie jest jeszcze dziczkiem, a jednak słyszę że ma zatkany nosek :?

Ale przed chwilą zlizal mi z palców trochę śmietany, no i już nie parska więc podejrzewam, że musi się oswoić z sytuacją po prostu 8)



Dlaczego nie możesz? Dał sobie obciąć pazurki a do kontenerka go nie wsadzisz?


Wiesz co, ja się po prostu boję że on zaatakuje weterynarza :?
a może po prostu boje się że to mu przysporzy już do końca traumy i tak się tylko usprawiedliwiam :roll:



Przecież weci kastrują dziczki..

Nie bój się, wet sobie poradzi a Ty będziesz wiedziała czy kicio jest zdrowy..
Mogę Ci śmiało polecić Jacka Lesiaka z lecznicy Gamma na Czachowa 2.. (jest w wątku wetów polecanych).. On sobie radzi z dziczkami koncertowo..


Dzięki Aniu za wszystko, po prostu pierwszy raz mam starszego kota u którego dopiero muszę wypracować sobie zaufanie ;)

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 20:43

Kochana, dzikiemu kotu nie obetniesz pazurkow:)))
To jest nakolankowy, ktory zapomnial:))
A ja myslalam ze to rzeczywiscie dziczek.

Piwniczne, biore na rece, (te, ktore pozwola) i przytulam, tak dosc mocno i patrze przymruzonymi oczami ipomrukuje i mowie cicho. To dziala. A przede wszystkim z ABC przeczytaj watek Bidusi Pitera. Fantastyczna lektura, choc ma smutne zakonczenie.

Lidka

 
Posty: 16220
Od: Wto lut 03, 2004 8:57
Lokalizacja: Katowice

Post » Wto lut 07, 2006 21:02

Lidka pisze:Kochana, dzikiemu kotu nie obetniesz pazurkow:)))
To jest nakolankowy, ktory zapomnial:))
A ja myslalam ze to rzeczywiscie dziczek.

Piwniczne, biore na rece, (te, ktore pozwola) i przytulam, tak dosc mocno i patrze przymruzonymi oczami ipomrukuje i mowie cicho. To dziala. A przede wszystkim z ABC przeczytaj watek Bidusi Pitera. Fantastyczna lektura, choc ma smutne zakonczenie.


Wiecie, on jest na razie zestresowany, ale widzę już poprawę po jednym dniu :)
Przede wszystkim mówię do niego praktycznie cały czas gdy jestem w łazience, no i staram się zeby moje ruchy były bardzo spokojne.
Na ręce nie da się jeszcze wziąść, ale np podnieść i przesunąć w inne miejsce - tak :) No i na razie jedynie je z mojej ręki. Czy to mozliwe, że ma tak duży katar iż po prostu nie czuje jedzonka którego nie podetknie mu się pod pyszczek?
Daje się głaskać nawet siedząc w kontenerku. A dziś zrobił wielkiego kupala
:oops:
Z tym wetem pewnie macie rację, polecę jak najszybciej, zresztą ten katar i tak by mi pewnie nei pozwolił długo zwlekać.
A pazurki dał sobie obciąć naprawdę łatwo (a robiłam to w jedną osobę 8) ). Po prostu wzięłam jego łapkę a on nawet nie protestował...

I bardzo dziękuję Lidko za podrzucenie wątku z ABC, zaraz zabieram się do czytania :)

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 21:05

aamms pisze:
scholastyka pisze:Słuchajcie, tak się zastanawiałm - czy któraś z Was miała doświadczenie z dziczkiem? Takim dość typowym :roll:
Generalnie parska na mnie i jest bardzo baaardzo nieufny :(
Czy któraś z Was oswajała takiego małego dzikusa? Udało się? Długo to trwało? (rozumiem, że to kwestia miesięcy pewnie)


Ja oswajałam Pyśkę.. To ta krówka z dolnego rzędu..
Gdzieś na swoim wątku opisałam jak to było, ale muszę poszukać.. Jak znajdę to Ci wkleję..


Proszę bardzo, obiecany tekst o oswajaniu Pyśki..
Niestety baaaardzo dłuuuugi.. :oops:


Chciałabym Wam opowiedzieć o Pyśce, mojej europejskiej piwnicznej koteczce zaadoptowanej z konieczności..

Do opowieści skłoniła mnie wypowiedź kogoś na tym forum, że jak w porę nie oswoi się malutkich kociaków, to pozostaną one na zawsze dzikusami, które nie będą nadawały się do życia z człowiekiem..

Dla tych, którzy nie czytali moich opowieści o Pysi, przypomnę jak to było..

Ponad rok temu, na początku września, w piwnicy mojego bloku znalazłam śliczną czarno-białą koteczkę z trójką maluchów. Koteczka nie bała się, czekała na mnie w piwnicy, jak przynosiłam jej jedzonko.. Dawała się nawet pogłaskać.. W trakcie nawiązywania z kicią bliższych kontaktów zobaczyłam, że po piwnicy przemykają jeszcze trzy czarno-białe maluchy.. Potomstwo ślicznej krówki.. Po jakichś dwóch dniach karmienia i głaskania zorientowałam się, że mamusia maluchów czeka na kolejnych potomków.. No i zdecydowałam, że kicię trzeba natychmiast zabrać do weta na sterylkę.. Sąsiedzi karmiący dotychczas łaciate stadko, obiecali dokarmianie maluchów, które i tak już były w takim wieku, że matkę można było zabrać.. Koteczka po wizycie u weta i zabiegu dochodziła u mnie do zdrowia i planowałam wypuszczenie jej z powrotem do piwnicy do dzieci.. Ale pojawił się potężny problem w postaci wrogo nastawionej administracji budynku.. W końcu udało mi się wybłagać czas na znalezienie domków dla kociaków za obietnicę niewypuszczania mamusi..

Administracja miała jeszcze pomysł, żeby jednego kociaka zostawić w piwnicy jako antidotum na ewentualne myszy i szczury.. A jednocześnie bardzo niechętnie odnosiła się do dokarmiania kociaków, narzekając również na pozostawiane w różnych miejscach ślady kociej przemiany materii..
Ten problem został rozwiązany przez sąsiadów, którzy dbali o maluchy.. Po prostu wstawili kuwetę do swojej piwnicy i maluchy same nauczyły się do czego służy ten przyrząd.. A ja aż bałam się pomyśleć jaki żywot pędziłby ten pozostawiony w samotności koteczek.. I jeszcze miałam mnóstwo kłopotów, żeby kociaki na razie pozostawiono w spokoju..

W tym czasie kocia mamusia zdrowiała u mnie bardzo ładnie i bez komplikacji.. Została również odrobaczona i zaszczepiona, wet założył jej książeczkę zdrowia, a forumowy Wojtek zrobił zdjęcia i założył wątek o poszukiwaniach domu dla maluchów.. Bo mamusia, po kilku tygodniach rekonwalescencji na tyle zdołała zdobyć moje serce, że postanowiłam, że już u mnie zostanie.. No i odtąd możecie oglądać ją w moim podpisie.. To ta czarno-biała w górnym rzędzie.. Dostała też imię – Mrówka..

Natomiast kociaki cały czas siedziały same w piwnicy, bez możliwości wychodzenia na zewnątrz, bo administracja budynku robiąc generalny remont piwnicy dodatkowo okratowała i osiatkowała wszystkie okienka.. Ponieważ zbliżała się zima, a kociaki były jeszcze malutkie, nawet się cieszyłam, że są na razie bezpieczne.. Ale nie podobało mi się to, że cały czas siedzą po ciemku, bez kontaktu z człowiekiem, w zimnej, prawie nieogrzewanej piwnicy.. No i jakoś nie mogłam się pogodzić z tym, że nic więcej ich nie czeka..

Wojtkowy wątek przejęłam w końcu w połowie lutego tego roku, dokładnie 17 lutego, bo wtedy zarejestrowałam się na forum.. Pisałam o maluchach, o ich niepewnym piwnicznym losie i cały czas szukałam im chociaż tymczasowych domków, zdając sobie sprawę, że cierpliwość administracji też ma swoje granice.. Czas płynął i jakoś nikt się nie zgłaszał.. W końcu odezwała się do mnie Corse, pisząc że jest w stanie dać tymczasowy domek jednemu kociakowi, odchuchać go po kastracji oswoić i poszukać domku docelowego.. Chyba w połowie marca udało mi się złapać jednego kicia klatką-łapką.. Miałam już umówioną wizytę u weta, tak że od razu z piwnicy załadowałam kocia do samochodu i zawiozłam do lecznicy.. Wieczorem kicio był już po zabiegu, a ja umówiona z Corse na przekazanie jej jeszcze nie w pełni wybudzonego koteczka do dalszej opieki..

Od tego momentu kicio oswajał się u Corse, a mnie zostały w piwnicy dwie króweczki przerażone zniknięciem braciszka.. Zrobiły się jeszcze dziksze i nawet nie pokazywały się karmicielom.. To, że jednak nadal są w piwnicy, można było stwierdzić po znikaniu jedzonka i napełnionej kuwetce.. Nadal, mimo moich rozpaczliwych postów, telefonów i zachęcania wszystkich krewnych i znajomych królika, nic się nie zmieniało.. Kicie nadal siedziały w piwnicy..
Aż nadszedł lany poniedziałek..

Dla dzieci to czas wolny i jeszcze do tego można bezkarnie polewać wodą siebie i wszystkich dookoła.. No i podczas takiej zabawy, krzyków i latania po piwnicy, dzieciaki wypłoszyły na zewnątrz jedną krówkę.. W piwnicy została ostatnia, najmniejsza i śmiertelnie przerażona panienka.. Zgubionej krówki szukałam z sąsiadką karmicielką przez dwa dni.. Obie byłyśmy pełne najczarniejszych obaw, co mogło się stać z kicią, której całym dotychczasowym światem była ciemna, zamknięta piwnica.. Na szczęście po dwóch dniach koteczka sama wyszła spod wraku starego mercedesa, stojącego na parkingu przy bloku.. Brudna, głodna i przerażona, sama wlazła na ręce karmicielki i bez protestów dała się zabrać do jej mieszkania.. Kolejna krówka była bezpieczna..

Ostatnia, przerażona krówka samotnie spędzoną noc w piwnicy przemiauczała tak przeraźliwie i rozdzierająco, że słyszałam ją na trzecim piętrze..
No i rano się zaczęło.. :strach: :strach: :strach:

Administracja i sąsiedzi, wściekli po nieprzespanej nocy już zaczęli obradować co zrobić z drącym się kotem, który zakłóca ich spokój.. Nie wdawałam się w zbędne tłumaczenia i awantury.. Poprosiłam wszystkich o czas do godziny czwartej po południu, przysięgając na wszystkie świętości, że po tej godzinie nie będzie kota w piwnicy.. Oburzony tłumek nieco złagodniał i obiecał powstrzymać się od wszelkich działań do popołudnia.. jednocześnie obiecując, co zrobią z kotem, jak go nie zabiorę.. Udało mi się załatwić pożyczenie klatki na cito.. Pojechałam po nią na drugi koniec miasta i około trzeciej byłam z powrotem w piwnicy z klatką, kusząco pachnącym jedzonkiem i sceptycznie nastawioną karmicielką.. Nie dziwiłam jej się zbytnio, bo po pierwsze nie widziała do tej pory co może klatka łapka, a po drugie, najmniejsza krówka była tak przerażona, że nie tylko nie było jej widać ale i słychać.. Po straszliwych przeżyciach, zabraniu matki, następnie brata a potem zniknięciu siostrzyczki nauczyła się poruszać bezszmerowo po piwnicy i do perfekcji opanowała umiejętność chowania się przed ludźmi.. No i tak podniesiona na duchu, mając na karku kończący się czas, przystąpiłam do łapania króweczki.. Ustawiłam klatkę w korytarzyku, w którym najczęściej chowała się kicia, włożyłam troszkę jedzonka do środka, dodatkowo ułożyłam ścieżkę z pachnących kawałków, zgasiłam światło i schowałam się razem z karmicielką.. Cisza była absolutna..

Czekałyśmy tak jakieś piętnaście minut, może nieco krócej i w końcu zdecydowałam się sprawdzić.. Klatka była pusta i otwarta, a całe jedzonko zniknęło.. Ponieważ w natchnieniu podzieliłam jedzonko na porcje, żeby nie zużyć wszystkiego od razu, mogłam powtórzyć wszystko od początku.. Znowu kuszące kęski w klatce, ścieżka z takich samych, zgaszone światło i czekanie w napięciu.. Oszczędzę Wam.. Krówka złapała się za szóstym razem na resztki suchego whiskasa, który plątał się karmicielce po kieszeniach.. Wcześniej zeżarła wszystko bez najmniejszej szkody dla siebie.. Kiedy wynosiłam z piwnicy klatkę- łapkę z kicią w środku, było już dobrze po czwartej.. Ale najważniejsze, że miałam ją.. No i nie pozostało mi nic innego jak zabrać ją do domu.. Do pięciorga rezydentów, z których czwórki w ogóle nie zna, a piątej pewnie już nie pamięta.. A do tego jest absolutnie dzika, nie tylko nie pozwala się dotknąć, ale wrzeszczy na sam widok człowieka i szarpie się w tej klatce tak, że obawiałam się o całość sprzętu..

Mocno zmęczona weszłam do mieszkania i postawiłam klatkę na podłodze.. Natychmiast zleciało się całe futrzane towarzystwo i zaczęło obwąchiwać przybysza z nieznanymi zapachami.. O ile było to możliwe, krówka przeraziła się jeszcze bardziej.. A w klatce nie bardzo można się schować.. Nie dość, że mała to jeszcze wszystko widać z każdej strony.. myślałam, że kicia na miejscu zejdzie na zawał..

W końcu jednak musiałam ją z tej klatki wypuścić.. Odgoniłam całe towarzystwo i w pokoju mojego dziecka ostrożnie otworzyłam klatkę.. Kulisty, czarno-biały pocisk wystrzelił jak z armaty i zwiał z pokoju przez lekko uchylone drzwi.. Do pokoju, w którym siedziała piątka rezydentów.. Oszalała ze strachu koteczka zerwała mi zasłonę z okna, próbując uciekać przed niebezpieczeństwem.. Następnie w popłochu uciekła do łazienki i w śmiertelnym przerażeniu wleciała po glazurze pod sam sufit.. Jakoś udało mi się ją zagonić do pokoju dziecka, który odtąd miał być jej azylem.. Tam natychmiast wlazła za kanapę, wcisnęła się pod niski metalowy piecyk elektryczny i tam zastygła bez ruchu.. Wstawiłam jej za tę kanapę kuwetę i miseczki z jedzeniem i piciem, i wyszłam.. Po jakimś czasie wróciłam, bo w pokoju stał komputer a ja, w przerwach pomiędzy siedzeniem na forum, jednak trochę pracowałam.. Przez cały czas mojego pobytu w azylu kici nie słyszałam najmniejszego szmeru.. Doszło do tego, że sprawdzałam czy jeszcze jest i czy w ogóle żyje..

Koteczka przesiedziała za kanapą spory kawał czasu.. Starałam się do niej zaglądać czasami, nie tylko wtedy, kiedy dawałam jej jedzonko i sprzątałam kuwetę.. Mówiłam do niej cicho a ona siedziała przerażona, wciśnięta w najciaśniejszy kąt i uważnie mi się przyglądała.. Po kilku dniach gadania odważyłam się wyciągnąć do niej rękę.. Uciekła.. Zaczęła też głośno rozpaczać zza tej kanapy.. Pocieszałam się tym, że przynajmniej nie boi się, że ktoś ją usłyszy.. Któregoś dnia wreszcie dała mi się dotknąć.. Nawet nie wiecie jak bardzo się ucieszyłam.. Następnego dnia już mogłam ją pogłaskać.. Pozwoliła, co więcej, sama zaczęła się nadstawiać do głaskania.. Przez krótki czas byłam bardzo dumna z postępów w oswajaniu dzikuski, aż w końcu okazało się, że kicia zaczyna pierwszą w swoim życiu rujkę.. Od razu sprowadziła mnie tym na ziemię.. A już myślałam, że mam taaakie sukcesy w oswajaniu dzikiej koteczki..
Długo trwało zanim kicia pozwoliła się porządnie pogłaskać bez rujki.. Po raz pierwszy zaskoczyła mnie podczas obowiązkowej, a odkładanej przeze mnie w nieskończoność, wizyty u weta, bo bałam się stracić kruchy cień zaufania jakim nieśmiało zaczęła mnie obdarzać.... Tam wreszcie pokazała więcej tego zaufania do mnie.. Nawet się przytuliła.. W domu dalej było to samo.. Głaskać mogłam jedynie za kanapą.. Chociaż coraz częściej kicia wychodziła PRZED kanapę.. Ale na ręce nie dawała się brać jeszcze długo.. W międzyczasie dostała imię Pysia.. Wymyślone zresztą na forum.. No bo jak można inaczej nazwać koteczkę z taką śliczną krechą na pysiu? :D

Powoli poznawała rezydentów.. Z różnym skutkiem.. Ale jakoś zaczęła sobie radzić w kłębowisku zastanych futer.. Coraz lepiej.. Do mnie dalej nie podchodziła, ale przynajmniej nie uciekała.. Polubiłam to małe diablątko i pomimo, że szukałam jej domku jakoś nie umiałam się z nią rozstać.. W końcu okazałam się pierwszym człowiekiem, z którym miała tak naprawdę kontakt.. Nie chciałam jej zawieść..

A potem pojawił się Nikuś..
Kontakty z Nikusiem nawiązała błyskawicznie, głównie ze względu na to, że ani ona, ani Nikuś nie byli kastrowani.. Wytrzymałam bardzo krótko.. W kilka dni po przyjeździe Nikusia, Pyśka wylądowała u weta.. Potem była rekonwalescencja i jeszcze trochę problemów z pozostałościami hormonów w organizmie Pyśki.. A potem, nawet nie wiem kiedy, Pyśka zaczęła włazić mi na ramię, mruczeć, przytulać się i robić porządne baranki.. Teraz wystarczy, że usiądę w kuchni, albo przy komputerze, albo co gorsza, w łazience, Pyśka od razu melduje się na kolanach, wkłada mi łebek pod ramię i mruczy.. Patrzy mi w oczy i za mizianki liże mnie po rękach.. Wreszcie udało mi się ją całkiem oswoić.. Przyznaję, że nie było łatwo, czasami traciłam nadzieję.. Bo w końcu to wszystko co opisałam trwało od września zeszłego roku, kiedy Mrówka wylądowała u mnie, a kociaki miały wtedy jakieś trzy miesiące, poprzez tegoroczny marzec, kiedy ośmio- dziewięciomiesięczna Pysia została przyniesiona do domu, aż do pierwszych dni września, kiedy wreszcie wszystko się uspokoiło po sterylce.. Cały rok.. Tyle trwało oswajanie całkiem dzikiej i już prawie dorosłej koteczki.. I w tej chwili Pysia jest jedynym moim kotem, który przybiega do mnie, jak wołam ją po imieniu.. Jak widać nawet dorastające kociaki można oswoić, tylko, że to strasznie długo trwa.. Ale warto.. Naprawdę.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto lut 07, 2006 21:20

Aniu, przepraszam bardzo, że dziś nie przeczytam, bo idę na razie chwilę zająć się Jogim, a potem pewnie spać (dziś nie spałam prawie całą noc, bo pół przesiedziałam z nim w łązience 8) )
Ale na pewno z rana będzie to moja pierwsza lektura (na równi z historią Bidy którą własnie czytam :) )
Dziękuję za tekst i dobranoc na dziś!

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 21:26

Czytaj kiedy zechcesz, a właściwie to chyba nawet nie musisz.. :D Jak dałaś sobie radę z obcinaniem pazurków, to to jest taki dziczek jak ja chiński cesarz.. :twisted:
Moje domowe nie dają sobie obcinać pazurów.. Przynajmniej mnie.. Tylko MariaD z Kociej Republiki sobie z nimi radzi.. Ja się boję.. :oops:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto lut 07, 2006 21:41

a jednak moja silna wola jest jak widać nadzwyczaj krucha i przeczytałam do końca :lol:
Aniu - napraw ewspaniale opowiedziana historia, a w dodatku... napisałaś to, o czym ja myślę a nie umiałam się wysłowić, mianowicie:
aamms pisze:Po raz pierwszy zaskoczyła mnie podczas obowiązkowej, a odkładanej przeze mnie w nieskończoność, wizyty u weta, bo bałam się stracić kruchy cień zaufania jakim nieśmiało zaczęła mnie obdarzać....

to jest właśnie to :roll:

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

Post » Wto lut 07, 2006 21:50

Wiesz, Pyśka mieszkała w piwnicy.. Miała kontakt tylko z rodzeństwem.. I jak ją wzięłam, to była absolutnie zdrowym kiciem.. Ty masz kicia zabranego z mrozów..
Jedź do weta.. bo możesz coś przegapić.. Obym się myliła, ale lepiej na zimne dmuchać..
Z tego co słyszałam, często zdarza się tak, że nawet ciężko chore koty jak muszą walczyć o przetrwanie, o życie, to mobilizują wszystkie swoje siły.. Natomiast jak trafiają do ciepłych domów, to często wygląda to tak jakby dochodziły do wniosku, że już nie muszą.. I wtedy czesto ujawniają się wszystkie choróbska, które były tłumione wcześniej..

Na przykład, moj kochany Puchatek trafił do mnie od Maryli już wyleczony, odchuchany.. A jednak (już u mnie w domu) grzyba nie uniknął.. Pytałam weta jak to możliwe, bo inne koty ze szpitalika Maryli były zdrowe.. i wet powiedział, że to mógł być efekt właśnie tego zjawiska, o którym napisałam.. spadek odporności, bo kicio już nie musi walczyć o przetrwanie.. A wtedy niewiele potrzeba..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Śro lut 08, 2006 6:44

Jak dzisiaj się czuje strasznie dziki Yogi, co to pozwala obcinać sobie pazurki? :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Śro lut 08, 2006 10:43

aamms pisze:Jak dzisiaj się czuje strasznie dziki Yogi, co to pozwala obcinać sobie pazurki? :D


http://forum.miau.pl/viewtopic.php?p=1531068#1531068

scholastyka

 
Posty: 664
Od: Sob lut 04, 2006 19:14
Lokalizacja: mokotovo

[poprzednia]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, Google [Bot], puszatek i 114 gości