ja o mały włos nie wydałam mojego Duszka do fatalnego domu.
Dom był w Gliwicach. Młoda kobieta, z którą kilkakrotnie rozmawiałam telefonicznie. Bardzo sympatyczna. Ich poprzedni kot uciekł przez okno, ale zapewniała mnie, ze juz drugi raz takiego błędu nie popełnią. Generalnie na wszystko się zgadzała. Na kastracje, zabezpieczenie okien.
W dniu kiedy miałam tam jechac z kotem posypał mi się transport, musiałam prosic znajomą, zeby mnie zawizła. Z Dąbrowy to ok 1,5 godziny jazdy samochodem. Zawizołysmy kociaka i po wejsciu do mieszkania zbaraniałam. Koszmarnie zaniedbane mieszkanie, przesiakniete zapachem wódy i paierosów, troje malutkich dzieci, jakies dwie kobiety, które się nimi zajmowały, niedoszła włascicielka kota była w pracy. Okna pootwierane na bardzo ruchliwą ulice, w domu nie było nic dla kotka.
W obliczu brudu i zaniedbania jakie tam zobaczyłam zabezpieczenie okien wydawalo sie abstrakcją. Zgłupiałam do tego stopnia, ze zostawiłam tam Dunia

. Na szczescie po wyjsciu ochłonełam i natychmiast po niego wróciłam. Okazało się, ze biedak zdązył sie juz wcisnąc miedzy obudowę a mechanizm lodówki

. Musiałam go wyciągac bardzo brutalnie.
Udało się, wpakowałam go do transporterka i uciekłam.
Duszek został juz u mnie.
A ja mam nauczke, ze koty trzeba zawozic osobiscie. Naprawde po kilku rozmowach telefonicznych dom wydawał mi się bardzo dobry.