Znamy się od nieco ponad dwu lat.
Poznałyśmy się kiedy Pitunia była jednym z kotów Bałwankowego Stada.
Szukałam wtedy naszej KocieKocie (zniknęła z domu z powodu niedokładnie zabezpieczonego balkonu) i zaczęłam rozstawiac jedzenie w różnych miejscach w pobliżu bloku. Do misek postawionych przy działkowym ogrodzeniu szybko zaczęły przysiadać się działkowe dziczki. Nosiłam jedzenie codziennie, obchodziłam osiedle i dopiero wtedy zorientowałam się ile jest w okolicy kotów.
Potem po kolei odchodziły Bałwanki. Niektóre po prostu znikały, a niektóre musiałam zbierać z ulicy...
Z ok. 15 kotów, które wtedy zaczęłam dokarmiać, w zeszłym roku latem została tylko ona. Dwukrotnie miała dzieci - pierwszy miot zabrała ulica, drugi, zeszłoroczny, kuny, które zamieszkały na działkach, nie zdążyła ich nawet wyprowadzic z gniazda. Po tym zdarzeniu postanowiliśmy z TZ-em wysterylizować ją. Jesienią nie daliśmy rady - najpierw przyszła Misza, a jak znalazła dom, pojawił się Killer, a potem Florek, Riddick.
Pitunia cierpliwie czekała. Codziennie wieczorem dostawała pełną miskę, tylko coraz częściej musiałam pilnować jej, żeby dwa koty wychodzące z sasiedztwa nie podżerały jej jedzenia i nie goniły jej.
W zeszłym tygodniu Pitunia zniknęła na dwa dni - niepokoiłam się, bo zimą jej się to nie zdarzało. Przyszła na trzeci dzień. Było widac, że dostała ostro w skórę - nosa nie było w ogóle widac, okrywał go wielki strup uniemożliwiając jej oddychanie, uszy i grzbiet też w zadrapaniach.
Ale nic nie pohamowało jej wylewności przy powitaniu, podskakiwała, ocierała się, pomiałkiwała radośnie.
Teraz siedzi w łazience, troszkę (dość, mocno - niepotrzebne skreslić) zestrachana, wciśnięta w kąt kontenerka. Jeść za bradzo nie chce z tych atrakcji, ale za to pochłonęła michę kociego mleka.
Jutro do Doc.
Eve 69 - jest! i choć wolałabym nie mieszać różnych KK, to jestem szczęśliwa - i na razie nie ma kotów zewnętrznych w mojej okolicy...