Byłam tam dwie godziny temu. Z TŻ-em jako ochroną.
Wczoraj rozmawialiśmy tylko z tym facetem, a dziś była tylko ona. Widziałam też dziecko- faktycznie ma na czole dwa ślady długości 0,5cm, ale nie wygląda to na zadrapanie, ale tak, jakby kot wbił mu pazury w skórę.
Ona była bardzo zaskoczona, kiedy nas zobaczyła. Na początku powiedziałam, ze przemyślałam to, co wczoraj maż nam powiedział, i jednak bardzo proszę o numer telefonu i adres tego pana, który wziął kota, ponieważ nie wszystko mi w tej sprawie pasuje, i zwyczajnie przynajmniej przez sekundę chcę go zobaczyć. Na to ona, ze nie ma namiarów na tego chłopaka, bo to kolega męża. Poprosiłam grzecznie o numer telefonu do meża. Podała mi, a ja przy niej zabralam się do dzwonienia. W tym momencie ona powiedziała, że nie dodzwonię się do niego, bo jest na poligonie, i nie może odbierać telefonów. Dobrze, więc zapytałam ją jeszcze raz, czy może chce mi coś powiedzieć jeszcze na temat Horsa, bo nasza rozmowa sobotnia była pełna jej kłamstw i to stąd mój niepokój. Powiedziałam jej, że najgorsza prawda jest dla mnie lepsza niż niewiedza, i że jeśli uciekł, to zwyczajnie spróbuję go poszukać, ze mam duże doświadczenie w sprawach kocich i takie szukanie może się udać.
Oczywiście zaparła się, ze absolutnie, ze ten kot jest u tego kolegi. Ale pojawiła się w tym momencie niezgodność wersji, bo ona twierdzi, ze ten kolega zabrał go w sobotę, tuż po tym moim telefonie, a on wczoraj mówił, ze jeszcze w niedzielę kot podrapał dziecko, i wtedy pojawil się ten kolega. Powiedziałam jej, ze mąz mówił co innego, ale nie zrobiło to na niej wrażenia.
W tym momencie nie wytrzymałam i powiedziałam jej, ze oczywiście skontaktuję sie z jej mężem w sprawie tego adresu, ale że byłam dziś w TOZ-ie zasięgnąc porady w tej sprawie, i uzyskałam tam sugestię, ze jeśli nie zobaczę kota, to sprawę przy ich wsparciu powinnam zglosić na policję zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt , i tak też zrobię, bo nie mam innego wyjścia. W tym momencie było już widać, ze zrobilam na niej wrażenie.
Chwyciła za telefon i zadzowniła od męża (czyżby raptem skończył się poligon?). Przez około 10 minut rozmawiala z nim, zeby podal mu numer do tego kolegi, ale on odmawiał. Ona była bardzo zdenerwowana, w końcu przekazała mi telefon i ja grzecznie poprosiłam tego pana o numer telefonu i adres do nowej rodziny Horsa. Z prawdziwą wściekłościa mi odmówił tłumacząc się, ze tamten pan nie życzy sobie moich telefonów i najść. Nie dałam się zbić z tropu i powiedziałam, że w takim razie kategorycznie prosze, w myśl naszej umowy o jak najszybsze odwiezienie kota. Zapytał mnie jak ja sobie to wyobrażam, że on tam poojedzie i zabierze im go, ze to nieludzkie. Powiedziałam, że absolutnie nie chcę im go zabierać, ze może sa dobrą rodziną, ale skoro uniemożlwia mi zobaczenie kota na żywo, to prosze o jego zwrot. Odmówil, więc powtórzyłam mu moją wersję z TOZ-em i policją. Chyba też zrobiłam na nim wrażenie, bo powiedzial, że teraz jest na poligonie, ale w piątek lub sobotę odwiezie mi go. Na koniec powiedział, ze to on może mnie podać na policję za nachodzenie go i nagabywanie. Powiedziałam, że proszę uprzejmie.
Wiem, że nie zobaczę go nigdy

.
Miałam nadzieję, ze złamią się pod wpływem strachu i przyznają się, ale ciągnęli wersję. Ale ja nie wierzę w tą nową rodzinę.
Przynajmniej trochę nadszarpnęłam ich dobre samopoczucie. Spisałam się nieźle, bo rozmawiałam z nimi niezwykle uprzejmie i spokojnie (tylko kątem oka widziałam, jak mi lata ze zdenerwowania kolano). Myślę, że uwierzyli w to, ze jestem zdolna do zlożenia tej skargi.
Ale to nie pomoze Horsowi.
Oczywiście odwiedze schronisko, ale nie wierze, ze o 20.00 wieczrem wiózłby go tam, tym bardziej, ze za oddanie kota trzeba płacić, a przecież mógł nam go odwieźć za darmo.