Dziekuje za Charlisia...
Mialam kotke Afrodytke, bo byla piekna i madra.Byla ze mna 14 lat. nigdy tak nie kochalam, zadnego zwierzaka. gdy wyjezdzalam, ona przestawala jesc, wtedy rodzice dzownili i jak przez telefon uslyszala moj glos to zaczynala jesc. gdy nikt nie chcial jej wposcic do mnie do pokoju, a ja juz spalam, urzadzala taki koncert pod drzwiami, ze w koncu ktos ustepowal. nie pozwalam spac jej przy twarzy, wiec kladla sie w nogach i czekala az zasne, a jak sie budzilam i tak spala przy twarzy...kiedys udawalam ze spie by zobaczyc jak to robi. Czekala az przestane sie ruszac, pozniej po malenku, ostroznie szla po koldrze,. gdy upewnila sie ze sie nie ruszam smigala kolo twarzy i wygodnie sie kladla. Nigdy tak nie kochalam kota...
Nadeszly moje 17. urodziny (sierpien 2004). cos bylo nie tak. Frosia wyszla z domu i nie wracala. Czasem tak robila, wiec jeszcze bylam spokojna. Po kilku dniach moj brat wyjechal, a Jego najlepszy przyjaciel zadzwonil do mnie, ze musi sie ze mna spotkac. Umowilismy sie w Parku (moje ulubione miejsce). Spotkalismy, zaczelismy rozmawiac. Tak o, o zwyczajnych rzeczach. Wtedy zapytal nagle: "czy nic Ci nie zginelo?" myslalam, ze cos wzial ode mnie z pokoju (czasem tak robil On, albo Daniel, moj brat) zastanowilam sie i powiedzialam, ze nie, ale on kazal mi pomyslec bardziej. Zaczelam sie nie pokoic. Nagle pomyslalam o Frosi, ale nie... odsunelam te mysl. Chyba wiedzial, ze pomyslalam o niej, bo pokiwal glowa... Zdazylam tylko powiedziec "nie..." nogi pode mna sie ugiely, zaczleam krzyczec, a On mnie tylko mocno trzymal, bym nie upadla. nigdy nie zapomne przerazenia ludzi w parku na moj krzyk. Wojtek powiedzial, ze Daniel nie potrafil mi tego powiedziec, wyjechal, bo bal sie byc wtedy (i On i Wojtek sa dwa lata starsi ode mnie, bardzo kochaja zwierzeta, szczegolnie koty - rodzinne?) rodzice tez, bali sie reakcji, nie wiedzieli jak...), powiedzial, ze juz ja pochowali, chcieli bym zapamietala ja cala, reszte pamietam jakos szybko, przez mgle. Polozyl mnie na lawce w parku, poprosil znajomych by ze mna zostali, bylo mi niedobrze. pojechal do mnie do domu po tabletki, roilo mi sie ciemno, nie myslalam, krzyczalam, pozniej byly tabletki: jedna, druga. telefon do rodzicow (nigdy wczesniej nie powiedzialam ze ich nienawidze - teraz zaluje, wiem, ze nie ich wina) bylam zla, ze nie pozwolili mi Jej pozegnac. balam sie, nie wiedzialam, jak teraz bede zyla. nie chcialam wrocic do domu, wrocilam wieczorem, poszlam na grobek Frosi... tak bardzo Ja przepraszam, ze nie dotrzymalam obietnicy, ze nic nas nie rozdzieli
Pozniej byla Szini, bardzo ja pokochalam, ale ona lubila chodzic wlasnymi sciezkami no i wybrala na wlascicielke mame. nie pozwolila mi sie do siebie tak przywiazac, moze minelo za malo czasu, jej tez brakuje, ale Frosia... ta jedyna, najwieksza milosc...
Myslalam, ze nic mi juz nie ukoi Jej straty. Przypadek sprawil ze trafilam na forum. Temat o Charlisiu, Jego smutne oczka za ciemnymi brudnymi, zimnymi kratami, wychudzony pyszczek... Czulam sie winna, dopiero zaginela Szini a ja juz szukalam ukojenia, tak szybko... a w sercu wciaz Frosia, niezrownana milosc do Niej... balam sie, balam sie ze Charlis bedzie tylko lekarstwem na poprzedniczki. Szczegolnie na Frosie (do dzis zbyt swieza rane, by powstrzymac lzy przy wspomnieniu)
Frosia mialarozerwany brzuch, albo czlowiek, albo na cos sie nadziala, dlatego nie chcieli bym Ja ujrzala.
Przyjechal Charlis. Poczatki byly trudne. Ale czas pokazal i Charlis wybral mnie. Gdy wejde do lazienki, czeka przed, jakby mnie strzegl. Niektore zachowania ma jak Frosia. Gdy klade sie spac On usypia w nogach, ale gdy sie budze jest juz na poduszce. Kocham Go i mam swora na Jego punkcie.
Dziekuje za Charlisia. On pomogl pogodzic mi sie z odejsciem Frosi. Nie zajal Jej miejsca, ma obok.
Dziekuje za Charlisia...
Przepraszam, ze tak duzo, ale musialam z siebie to wyrzucic.
Zaluje ze poprzedniczki byly wychodzace, ale bylam za mloda by to rozumiec.
Frosiu, wybacz i biegaj za TM, na zawsze bede Cie kochala, Szini tez.
Przepraszam, musialam, musialam to z siebie wylac, razem z tymi lzami...