Zobaczyłam wątek pod tytułem
„Za co kochamy nasze koty” i zaczęłam się zastanawiać.. I jedno mogę powiedzieć od razu.. Nie kocham ich za coś, kocham je tak po prostu, dlatego że są.. A właściwie są u mnie dlatego, że je kocham.. Chyba się zaplątałam..

Ale chciałam napisać, że moje kociska nie musiały sobie zapracować na moje uczucie.. Dostały je ode mnie w prezencie.. Natomiast w każdym z nich co innego mnie rozczula..
Puchatek.. Jak już pisałam, moje kocie marzenie jeszcze z dzieciństwa i w ogóle mój pierwszy kot w życiu... Puchata panienka po przejściach i stracie poprzedniej opiekunki, przez jakiś czas nawet bezdomna.. Zadomowiła się u mnie od pierwszej chwili.. Od razu wiedziała gdzie stoi kuwetka, gdzie są miseczki z jedzeniem.. Już pierwszej nocy spała ze mną, mrucząc mi do ucha swoje trudne przeżycia.. Uwielbiam jak przychodzi do mnie kiedy leżę na tapczanie i czytam sobie książkę.. Układa się wtedy na książce, co skutecznie uniemożliwia mi czytanie.. Domaga się poświęcenia uwagi tylko jej.. Wystawia swój puchaty łepek do głaskania, nadstawia szyję do drapania.. W końcu zmusza mnie do położenia się na plecach, sama kładzie się na mnie i potrafi tak przytulać się długie kwadranse.. Ma niesamowity dar wyczuwania mojego gorszego samopoczucia, tego że czasem coś mnie boli, że mi smutno i źle.. Sama zmusza mnie wtedy do położenia się i kładzie się na mnie dokładnie trafiając w miejsce największego bólu.. Jak mi smutno i źle potrafi jeszcze głaskać mnie łapką po twarzy.. I czasami ocierać kapiące łzy.. Czasami mam wrażenie, że dokładnie rozumie nie tylko to co do niej mówię, ale również wie dokładnie co myślę.. Kiedyś powiedziałam, że to kot, który ma w oczach mądrość całego świata.. I dalej tak myślę..
Misiek.. Miał sześć miesięcy jak do mnie przyjechał.. Był jeszcze kocim dzieckiem choć już nieco podrośniętym.. Też już o tym pisałam, Miś jest kocim arystokratą z hodowli persów szynszylowych.. Jak już nieco się oswoił z domkiem, ze mną i z Puchatkiem, musiałam zafundować mu porządny seans czesania.. Bo to oswajanie trwało jednak kilka ładnych dni i biedny kicio troszkę się skołtunił przez ten czas.. Od tamtego czesania nie za bardzo lubi siedzenie na rękach..

Chyba mu się kiepsko kojarzy..

Ale uwielbia łasić się do moich nóg.. Gadać do mnie.. Podstawiać łepek do głaskania, pod warunkiem, że siedzi na podłodze albo na stole, nigdy na kolanach.. Zawsze pierwszy wita mnie przy drzwiach swoim „miauuuuu”, jak wracam do domu.. I robi piękny ukłon na powitanie.. Przeciąga się lekko, wypina tyłeczek i rozcapierza swoje puchate łapki do tego stopnia, że robią mu się takie piękne futrzane kwiatki..

A potem podnosi ogon, który wygląda jak strusie pióro albo lisia kita i zaczyna taniec dookoła moich nóg.. Czasem naprawdę trudno mi zdjąć buty i zrobić chociaż jeden krok.. Miś nauczył mnie w końcu, że muszę poczekać na zakończenie rytuału powitania..
Uwielbiam też patrzeć jak Misio układa się do spania.. Miejsca wybiera sobie różne, ale raczej nie kocha poduszek czy kocyków.. Czasem tylko zajmuje ukochany koszyczek Felusia.. Najczęściej jednak wybiera podłogę na środku pokoju albo pod moim tapczanem.. Kładzie się na boczku, podpiera pyszczek łapką i przykrywa się tą swoją lisią kitą.. To jego podpieranie łapką pysia i smutny wzrok rozczulają mnie najbardziej..
Feluś.. Koci senior.. Już teraz prawie trzynastoletni rudzielec.. jest u mnie trzy lata.. Też zabrałam go po śmierci poprzedniej opiekunki.. Tylko jego nikt nie wyrzucał z domu tak jak Puchatka, tylko przenosił do kolejnych tymczasowych domów.. Przyjechał do mnie rozpaczając całą drogę, następnie zwiedził mieszkanie, wybrał sobie na miejsce stacjonarne mój tapczan i tam siedział.. Prawie cały czas.. Z przerwami na kuwetkę i jedzonko.. Trochę spał a najbardziej przeżywał stratę poprzedniej opiekunki.. Przez długi czas leżał zwinięty w kłębek, odwrócony do ściany i często wpatrzony z rozpaczą w jakiś, widoczny tylko dla niego, punkt na ścianie.. Od pierwszej chwili pokochał moje dziecko.. Czekał na nią, witał się po swojemu gadając i miaucząc.. i pięknie dawał jej buziaczka na przywitanie.. Potem znowu wracał na tapczan.. Właściwie chyba do tej pory nie może do końca pogodzić się ze zmianą domku.. Ale mimo wszystko jakoś usiłuje egzystować w kociej gromadzie, chociaż raczej nie integruje się z resztą futer.. Nie cierpi czesania, nie cierpi głaskania, nic nie cierpi.. Prawie jak Smerf –Maruda.. Nie cierpi nie cierpieć.. Ale w końcu i mimo wszystko obdarzył mnie odrobinką zaufania.. pozwala się kąpać bez protestów i jest najgrzeczniejszy przy połykaniu tabletek..

Najbardziej rozczula mnie jak co wieczór czeka aż się położę i melduje się na tapczan w celu zapewnienia mi swojego towarzystwa.. Nawet czasami się do mnie przytula i pozwala się delikatnie pogłaskać na dobranoc..

i wiem, że robi to dla mnie, bo sam, jak pisałam nie cierpi być głaskany..
Gacia.. Kocisko z ADHD zaadoptowane ze względów ekonomicznych, żeby mi się nie marnowało kocie jedzonko.. Rozczula mnie właściwie tylko wtedy kiedy śpi.. wygląda wtedy jak koci aniołek.. Ale tylko wtedy..

Czasami jeszcze teraz, po kilku latach pobytu u mnie potrafi płakać przez sen albo rozdzierająco miauczeć.. Widocznie nadal męczą ją koszmary senne związane z przeżyciami, jakie były jej udziałem zanim do mnie trafiła..

Muszę wtedy ją obudzić, wygłaskać, uspokoić i poprzytulać, żeby się uspokoiła..
Mrówka.. Moja europejska piwniczna krówka, zaadoptowana z konieczności.. Cicha, spokojna.. Przychodzi na mizianki, zaczepia łapką, żeby ją głaskać Włazi na kolana.. Wpatruje się we mnie z takim pełnym nadziei wyrazem oczu, oczekując ode mnie pomocy w jej chorobie.. Z wdzięczności za domek pomaga mi wychowywać resztę futer.. Jeśli jest w dobrej formie, to żadne kocisko nie zaatakuje bezkarnie innego.. Mrówka natychmiast jest na posterunku i równomiernie tłucze wychowawczo obie strony konfliktu.. Bardzo mnie wzrusza ta jej chęć zapracowania na domek.. Zachowuje się tak, jakby nie wierzyła, że domek już ma.. Mam wrażenie, że cały czas pracuje, myśląc że jak coś mi się nie spodoba to ona straci ten domek.. Nie wiem jak jej wytłumaczyć, że się myli..
Pysia.. Córka Mrówki też europejska piwniczna i też zaadoptowana z konieczności.. Nawet jeszcze większej niż Mrówka.. Miała mieć u mnie domek tymczasowy.. W końcu po tylu miesiącach oswajania całkiem dzikiej kotki ze zdumieniem stwierdziłam, że nie potrafię jej oddać.. Nie potrafię zawieść zaufania jakim mnie obdarzyła..

Najbardziej rozczula mnie tym, że teraz przychodzi do mnie na przytulanki sama, bez żadnej zachęty.. Włazi na kolana, wkłada łepek pod pachę i mrrrruczy aż echo niesie.. Albo nadstawia szyję do dawania buziaczków i w zamian liże mnie po rękach..

Nauczyła się też wspinać na mnie i siedzieć mi na ramieniu przy różnych wykonywanych przeze mnie czynnościach domowych..
No i ostatnie moje kocisko –
Nikuś.. tyle już o nim pisałam, że nie będę się powtarzać.. powiem tylko, że wzruszał mnie swoją bezradnością, przepraszającą minką i niewinnym błękitnym spojrzeniem, przy kłopotach w kuwetce.. Teraz już te kłopoty zostały prawie całkowicie wyeliminowane.. Ale niewinny błękit pozostał..

I pewnie będzie mnie wzruszał jeszcze przez długie lata..
