Esme jest w domu.
Odebraliśmy ją dzisiaj (mało nie zemdlałam w lecznicy*) razem z długą listą zaleceń i wyposażeniem do zrobienia trzech kolejnych kroplówek (tyle, że już podskórnie) w domu.
Wyniki od środy poprawiły się sporo w morfologii, nieznacznie w moczniku (311->290) i pogorszyły w kreatyninie (z 4 i coś skoczyło do 7). Wet ma nadzieję, że ona w domu się lepiej poczuje, niż w ciasnej klatce w szpitalu, bo w teorii nadal kwalifikuje się do szpitala. Tylko ile czasu można tam kota trzymać?
Na razie śpi sobie, musiałam ją zamknąć, bo Futrzaki nie dawały jej spokoju, a ona wyraźnie miała ochotę odpocząć. Wieczorem będzie karmienie z rączki i na kolankach
--
*
Pryszcz w miejscu, o którym się nie mówi, zmutował nagle w obrzydliwego czyraka, nie mogę siadać, jak stoję albo idę za długo, to robi mi się słabo i w ogóle jest ekstra. Po Esme pojechaliśmy oboje i ledwo szłam i stałam. TZ ma w domu dwie pacjentki, biedaczek...