Od kilku dni siedziałam sobie pod jałowcem na Tomcia Palucha w Ursusie. Gdzieś zgubiłam drogę do domu, byłam głodna i zagubiona. W końcu zaczęłam podchodzić do wszystkich dużych, jeśli tylko wyglądali w miarę przyjaźnie.
Wczoraj jedna duża kupiła mi jedzenie, przyniosła picie i powiedziała, że wieczorem po mnie przyjedzie.
I rzeczywiście, wieczorem zawołała mnie, złapała, włożyła do koszyka i zabrała gdzieś.
Przyjechaliśmy w jakieś straszne miejsce. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu kotów. Musiałam na nie posyczeć, bo bardzo chciały mnie poznać, a ja jestem trochę nieśmiała.
Nie było tak źle, bo znów dostałam jedzenie, potem zamknęli mnie w klatce, a obok biegały jakieś małe koty.
W końcu przyszła inna duża i zabrała mnie w miejsce, gdzie nie było innych kotów. Duża była zupełnie obca, nigdy jej nie widziałam, więc zaczęłam strasznie syczeć, ale ona powiedziała, że tutaj się nie robi krzywdy kotom, dlatego ich tak dużo.
Mówiła do mnie i mówiła, więc weszłam jej na kolana.
A potem jeszcze przyszedł taki jeden bury, nawet przystojny był, ale na wszelki wypadek nasyczałam na niego, żeby sobie nie myślał i duża go wyrzuciła.
Do spania dostałam pudełko, w którym jest mi bardzo dobrze.
Czasami przychodzą te dwie duże i wtedy zaczynam do nich mruczeć, ale najbardziej podobało mi się, kiedy przyniosły mi na śniadanie kurczaczka.
W łazience zamieszkała przśliczna kotka tabby. Jest młoda (jakieś 2 lata), dość chuda. Nie ma pcheł, nie ma świerzbowca. Prawdopodobnie zaginęła niedawno. Mama rozmawiała z mieszkańcami okolicznych domów - kotka pojawiła się kilka dni temu. Podchodziła do ludzi, zaczepiała.
W przyszłym tygodniu jadę z nią na sterylizację.
Bardzo pilnie szuka domu chociaż tymczasowego.
Wieczorem będą zdjęcia.