» Wto cze 24, 2025 1:08
Re: Szarość nie radość. Nie ma nudy
Przed wylotem rodziców na urodzinową wycieczkę dziewczynki zostały nam dostarczone do lasu i miałam je zawieźć pociągiem do Krakowa na drugi dzień po wylocie rodziców do Oslo, żeby przez kilka dni zająć się także kotkami. Dwoje dzieci i dwa koty pod opieką. Co może pójść nie tak?
Po wyjściu z tramwaju dzieci nieomal pobiły się o to, kto ma ciągnąć moją walizkę. Starsza z poczuciem niesprawiedliwości w sercu i kluczem w ręce popędziła pierwsza do mieszkania. Po kilku minutach dotarłam z młodszą do kamienicy. A w kamienicy, na drzwiach na schody kartka "znaleziono burego kota, wiadomość pod 21". Mała z płaczem pogoniła sprawdzić w domu, czy jest Rysia. Nie było... Płacz i rozpacz.
Udało nam się dostukać do sąsiadki i dowiedzieliśmy się, że kot chodził po podwórzu i klatce i córce udało się go wziąć do domu, nakarmić i zawieźć do weterynarza, bo krwawił z pyszczka. Dzieci w spazmach. I jeszcze okazało się, że "ten drugi kot" siedział w oknie i strasznie rozpaczał i miauczał. Syndrom sztokholmski w czystej postaci.
Na szczęście właśnie nadeszła córka z sąsiadki z kotem. Rysia! I znów płacz, z radości.
Rysia miała rozbity nos i pyszczek, weterynarz stwierdził jednak, że nic jej nie jest, musi się sama tylko umyć, trzeba jednak sprawdzać, czy nie sika krwią. Zjadła trochę z miski, została wygłaskana, wycałowana a potem zakopała się pudelku ze skarpetkami i przespała tak pół dnia i całą noc. Postawiłam jej szafie jedzenie i wodę, przed szafą kuwetę i budziłam się co chwilę, żeby zaświecić komórką i zobaczyć, w jakim kot jest stanie. I czy żyje. Szprotka też siadała w drzwiach szafy i obserwowała ją. Tak, bałam się.
Rano kotka już spała u młodszej na łóżku. Wykichała jeszcze trochę krwi z nosa, lekko kulała na przednią łapkę, ale wrócił jej apetyt i na szczęście w kuwecie też wszystko było w porządku. A potem rozwaliła się na parapecie, na poduszce, która jej położyłam i grillowała równomiernie z każdej strony na słońcu.
Pytanie - co się stało?! Zięć zarzekał się, że wszystkie okna zostawił zamknięte. I że nie mogła się wymknąć z mieszkania. No więc jak?
Na zewnętrznym parapecie w przedpokoju znalazłam ślady pazurów - i takie same na krawędzi parapetu, który jest do niego prostopadły. A okno zastałam uchylone.
I już wszystko było jasne: okno było zamknięte, ale jedna połówka nie była zablokowana, wiec jakiś przeciąg, podmuch otworzył całe okno. Kot wyszedł na zewnętrzny parapet, a okno znów się zamknęło. Być może przestraszyło to Ryśkę, która chciała przeskoczyć na sąsiedni parapet. Ale mając 80 ludzkich lat i zaćmę nie skacze się z parapetu na parapet. Bo się spada z drugiego piętra na stojące pod oknem rowery i wybrukowane podwórze.
Na szczęście było to okno od podwórza, nie na ruchliwą ulicę. Brama zawsze jest zamknięta. I Rysia zna drogę do domu, bo starsza wnuczka wyprowadza ją na smyczy na spacer na podwórze. Dlatego od razu weszła do swojej klatki schodowej. gdzie ją znalazła sąsiadka, która też ma kota.
Ale i tak robi mi się niedobrze na myśl, ze mogło się to skończyć całkiem, zupełnie inaczej. Rysiu, ty beznadziejna kaskaderko!