18.Chciałam dziś wykastrować dzika na gminę. Dzwonię na podany nr telefonu, pani każe wysłać mejla. Dzwonię 4 h później i pytam co z tym skierowaniem, a ona na to, że to jest fundacja, oni teraz się zajmują zwierzętami, a biuro czyta mejle wieczorem albo następnego dnia. Potem umawiać się trzeba do weta kiedy ten ma czas. No ja jej na to, że to jest niepoważne, bo kot musi teraz spędzić dzień, noc i kolejny dzień w klatce łapce, a może i więcej w oczekiwaniu aż wet będzie miał czas, a ten akurat nie ma, bo go znam. Bo kto ma oprócz mnie kennela?Pani na mnie z wrzaskiem, że tak to działa, bo biura nie ma. Więc ja się pytam, poważnie? Po co się zgłaszać do tej pracy jak się nie ma czasu na nią? I totalny brak zrozumienia tematu. Może dziki powinno się łapać jak się ma już weta umówionego, a jak się nie złapią to skierowanie będzie na zaś? Pani zupełnie nie zorientowana w temacie, bo nie wie nawet kiedy jaki wet przyjmuje. Już miałam zapytać skoro tak to działa ile dziczkow zrobili w tym roku, że nie wspomnę że mejle można w komórce czytać..
Dzwonię do mojej wet, a tu klops, bo jej akurat nie ma. Próbuje dzika do kenella i już wiem, że to najdzikszy dzik w mojej karierze. Skacze na klatkę z zębami. No nie dam rady ponownie go z kennela do transportera przełożyć. Dzwonię do drugiej placówki, w której moja wet robi. Wyłuszczam sprawę, mówię że chodzę do tej wet lokalnie z kastracjami i słyszę: a to pani? Niech pani będzie do godziny. No i Pan Skarpetka zrobiony.
A żółć na gminę mnie zalewa.bo program jest ewidentnie, bo trzeba, ale niekoniecznie by działało.
Pan Skarpetka siedzi w kuwecie, przeklina i gryzie pręty. Jeść nie chce.
