Taka bieda zagościła u nas.
Zgarnęłam go rano gdy miotał się w altance śmietnikowej i poza nią dziobiąc wysypany chleb. Bez problemów złapałam go bo był ...ślepy

Powieki złączone mocno i opuchnięte. Do tego był oskalpowany i krwawa masa zaschła w kask. Widziałam go wcześniej, gdzie na okrwawionej głowie sterczały jeszcze resztki piór. Ale wtedy był szybki i odleciał. Teraz w ręku trzymałam chude ciałko. Bez problemu włożyłam w transporter. Po który poszłam do domu widząc, że mały się kręci.
Trafił do brodzika, przykryty tkaniną. Niestety, klamka nam trzasła i wierzeje nie zamykały się. Trzeba było zablokować je drapaczkiem. Koty wyczuwszy intruza okupowały drzwi i za wszelką cenę chciały się dostać.
Gdy nastała "przyzwoita" godzina zaczęłam szukać pomocy. W Otwocku jest azyl przy Parku Krajobrazowym. Tylko że w weekendy jest nieczynny. Wykorzystałam "znajomości" i dzwoniłam do pracującego tam Pana Radka co już nam kiedyś pomógł. Cisza. Więc wysłałam foty i sms. Czekając z nadzieją na odpowiedź. Wtedy też się nie spieszył.
Gołąb dostał wodę i ziarno. Rozsypałam część na podkładzie myśląc, ze może tak go skuszę.
Zostawiłam go w spokoju by wyciszył się. Co na pewno było dla niego trudne. My kręcący się, walenie zniecierpliwionych kotów w drzwi, domowe odgłosy...
Nie będę opisywać szczegółów bo długa historia. Obdzwoniłam chyba pół polski (przypadkiem) szukając pomocy, rady... Już nawet nie chodziło mi o zabranie go (często odległość była przeszkodą) ale o podpowiedź co mam zrobić by ptak do tej pomocy dotrzymał. Warszawa podała mi tylko klinikę gdzie mogę zawieźć gołębia. A tu problem, bo byłam sama z córką. Wolontariuszka warszawska z Gruszętnika dała mi namiary na Mińsk Mazowiecki na Organizację Gruchowisko. Dopiero tam kobieta odebrała i normalnie ze mną rozmawiała. Bo wszędzie tylko sms-ów chciano. Zero żywego

kontaktu. Pominę całą rozmowę. Poprosiła o foty i wtedy odezwie się. Poszły. Za jakiś moment dostałam odpowiedź, ze nie jest strasznie źle. Mamy odmoczyć oczka ciepłą wodą. Na moje pytania pozwoliła zakropić oczki Tobrexem i posmarować główkę Pimafukortem. Nie bardzo była chętna wydać zgodę na powolne pojenie dziobala strzykawką. Uważając, że sam załapie gdy zacznie widzieć. Poza tym to mocno niebezpieczne dla ptaka bo można go zalać. Przeprosiła, że nie może więcej pomóc ale wyjeżdża i nie będzie jej tydzień.
Jak powiedziała tak z córką zrobiłyśmy. Odmoczone oczka otwarły się wreszcie. Lewe miał w miarę ok. Prawe to biało-krwawa błona. Było też bardzo opuchnięte. Zakropienie "bolało" go ale po chwili uspokoił się. Chełm wysmarowany maścią przestał tak ciągnąć. Do dziobka, jednak się zdecydowałyśmy, delikatnie zapodałam kropelki wody. Żałowałam ,że nie mam kroplomierza. Strasznie tę dziobinę miał suchą. Ulgę przynosiło mu wysmarowanie go wodą. Próby zapodania wody pod dziobek nie powiodły się. Jakby próbował łykać ale ... Powtarzałyśmy wszystko kilka razy. Bardzo się ożywił. Już nie był taki powolny i próbował się wyrywać. lekko nadzieja wstąpiła.
Dziś rano otrzymałam info od Pana Radka, ze jeśli mogę to mam przytargać ptaka do azylu. Janusz ma nockę więc pojechaliśmy. Zamiast Pana Radka był jakaś kobietka. Telefon,jak się okazało, jest służbowy i ona go dostała gdy Radek wyjechał na ...Antarktydę.

Powiedziałam co majstrowałyśmy przy biedaku. Dobrze czy nie dobrze, musi wiedzieć. Okazało się, że "spokojnie" mogłam mu rozchylić dziobek i podać wodę bezpośrednio do gardła.

No, ja to się chyba bym nie odważyła. Może ,gdy będzie spokój, sam zje i napije się.
Został. Mam nadzieję, że przeżyje. Da radę.
Był krótko ale głupi człowiek martwi się.
Trzymajcie kciuki proszę.

